Dzisiaj ciąg dalszy moich spisywanych na bieżąco refleksji z forum. Dziś o tym jak trudno komuś, kto tego nie umiał całe życie, nauczyć się kochać siebie. Przyznam się szczerze - jestem o 100 lat świetnych od początku mojej drogi, a wciąż łapię się na tym, że nie wszystko robię zgodnie z miłością własną. Ciągle się tego uczę. Jestem na etapie wyznaczania granic mojej rodzinie przyzwyczajonej do mojego kochania za bardzo, organizowania wszystkiego i wyręczania. Problem mam z moimi domowymi mężczyznami - ojcem i synem. Obaj żyli w otoczeniu kobiet kochających za bardzo całe życie i trudno im przestawić się na samoobsługę i zajmowanie się swoimi sprawami bez potrzeby przypominania - dotyczy głównie syna. Z ojcem mam inne problemy wynikające z jego patriarchalnego systemu wartości. Uczę się konsekwencji. Czasami ręce mi opadają i ogarnia złość. Wiem jednak, że te relacje też muszę uporządkować. Droga do siebie wciąż trwa.
Pokochać siebie czyli kto jest najważniejszy w moim życiu
Na mnie działają pytania. Jedno pytanie ciągle powracało. Czy Ty kochasz siebie? "Ależ oczywiście" – to była pierwsza odpowiedź bez zastanowienia. Jednak zaczęło mnie to drążyć, drążyło, drążyło, aż doszłam do wniosku, że ja mam wysoką samoocenę, ale to nie jest równoznaczne z kochaniem siebie i z akceptacją siebie w całym swoim spektrum. To wręcz jest mój wewnętrzny konflikt. Z jednej strony mam o sobie bardzo dobre zdanie, z drugiej strony, czy ktoś kto kocha siebie pozwala robić sobie krzywdę i godzi się na upokorzenia? Więc jak to jest z tym kochaniem siebie? Po czym poznać, że ktoś kocha siebie?
Dalej czytaj w zakładce Droga do siebie
Nie wiem po czym poznać czy ktoś kocha siebie, pewnie dla każdego znaczy coś innego. Myśle jednak,ze pewnym wyznacznikiem jest umiejętność mówienia "NIE " ..Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDiamentowa
Vena :-) jakoś tak blisko mi do Ciebie...na razie tylko tyle, w odniesieniu do tego co piszesz.
OdpowiedzUsuńJestem zmęczona, bolą mnie nogi. Ale to zdrowe zmęczenie. Szczęśliwe zmęczenie.
Te szpilki w odcieniu morskiej zieleni, którymi kilka dni temu się pochwaliłam, były na specjalną okazję. Otóż...
...wczoraj, moja córka wyszła za mąż! Nie, nie z miłości do wcześniaków.
Wszystko wskazuje na to, że to nie spychofażona miłość. Czego z głębi serca mojej córeczce życzę. Żeby była szczęśliwsza niż ja. Żeby nie zatraciła siebie...o co potwornie się bałam i o co nie raz posypały się między nami gromy. Dałam jej zły wzorzec a później za wszelką cenę chciałam ustrzec ją przed powielaniem moich błędów. Przyznaję, że czasem przesadzałam.
Ale wszyscy daliśmy radę nie poddać się do końca własnym demonom.
Ślub mojej córki, był dla mnie nieprawdopodobnie wzruszającym momentem...Wesele cudowną, niespotykanie radosną zabawą. Najbliższa rodzina i
przyjaciele. Nazbierało się prawie 100 osób... Życzliwi i mądrzy. Nie pamiętam kiedy, tak prawdziwie i spontanicznie się bawiłam, tańczyłam jak szalona :-) z młodzieżą. Byłam sama, bez osoby towarzyszącej. To była świadoma decyzja. Najlepsza, jaką mogłam podjąć.
To był dzień mojej córki. I właśnie tego dnia, nikt nie ograbił mnie z emocji jakie przeżywałam. Ze wzruszenia i z radości. Było mi cudownie.
Spotkałam się z ogromem ludzkiej serdeczności i życzliwości. Warto żyć dla takich chwil! Czuję, że moja córka będzie szczęśliwa...
A ja wracam do siebie, nawet zaczęłam za sobą tęsknić -
taką prawdziwą, otwartą i spontaniczną a nie sfokusowaną na psychofaga i zalęknioną. Jestem w drodze do siebie...najlepsze przede mną.
Brawo! Właśnie tak, tylko z dobrą energią, z dobrymi emocjami, z dobrymi ludźmi - tak mamy żyć. Na to każda z nas zasługuję. I to najlepiej smakuje.
UsuńGratulacje dla nowożeńców. Niech się kochają mądrą i dojrzałą miłością.
5555, cieszę się szczęściem Twojej Córki i życzę jej i jej mężowi, by ta nowa droga życia prowadziła ich ku ciągłemu wzrostowi i rozwojowi we wzajemnym wsparciu, szacunku i miłości.
UsuńI bardzo się cieszę, że tak wspaniale Ty przeżyłaś to wydarzenie. CUDOWNIE! Oby jak najwięcej było takich emocji na tej Twojej nowej drodze życia :)
Pozdrawiam :*
Dziękuję Walkirio i Veno!
UsuńPrzeżycie tego dnia w taki właśnie sposób zaliczam do moich popsychofagowych sukcesów.
Zapomniałam wspomnieć o czymś jeszcze...
Dzień przed ślubem mojej córki, mój syn pisał maturę z j.polskiego!
Zafundowały mi dzieci emocje :-)))
Przeżyłam, kibicuję im całym sercem!
Życzę Wam podobnych emocji, dodają sił i pokazują, że nie wszystko
w życiu jest beznadziejne.
Jestem już silniejsza i zabieram się za kontynuację sprzątania resztek z popsychofagowego śmietnika, który wpakował w moje życie.
A ZAKWASY po weselichu mam gigantyczne :-)))
Pozdrawiam!
Pięknie, naprawdę pięknie:)))
UsuńKto nie miał nigdy "psychofażycy":)) ten nie zrozumie jak wiele radości może dać dzień nie zepsuty przez czubka:))) Im ważniejszy dzień, tym większa radość, że można było przeżyć go po prostu, całą sobą, doświadczając wszystkich odcieni wzruszeń i emocji. Bez strachu, że ktoś (COŚ:) zabierze nam znowu przyjemność i radość istnienia. Tylko my - obarczone syndromem poobozowym i postpsychofażycą:) doceniamy takie chwile, szanujemy je i cieszymy się z nich. Moja córcia (Kataliniątko - jak to uroczo określiła Stenia:) również zmaga się z maturą. I, mimo, że nie jest to doświadczenie z kategorii "Sama Radość" bo stres i brak wiary w sukces jest:), to jest to chwila ważna i doceniamy jej rangę, oddajemy się jej nie rozpraszając uwagi na pałętającego się bez sensu i domagającego się nieustannej atencji psychofaga.
NAWET MATURA bez towarzystwa psychola jest doświadczeniem godnym:)))
I wyobrażam sobie jeszcze jedno ważne wydarzenie bez UDZIAŁU. Moja własna śmierć. Bo takie umieranie z psychofagiem nad głową, który tylko czeka aż odwinę kopyta, i przestępuje z nogi na nogę, żeby się wreszcie zająć swoim FAJNYM życiem, to musi być nic miłego.
UsuńKatalina, powodzenia dla Kataliniątka!
UsuńMoje "maleństwo" najbardziej kulawe z matmy, ale nie tracimy nadziei :-)
Ja jeszcze w marcu byłam mocno zainfekowana psychofagiem. Chcąc nie chcąc moje dzieci troszkę też. Uwolniłam się w ostatniej chwili przed tak ważnymi wydarzeniami w naszym życiu. Całe szczęście, że to zrobiłam, bo wszystko do końca byłoby schrzanione...
Jestem przekonana, że żyjąc z psychofagiem, śmierć zawitałaby zdecydowanie szybciej. Psychofagi trują bardziej od fajek!
UsuńBa! Włąśnie dlatego wróciłam do fajek. Są ZNACZNIE zdrowsze od psychofaga. I dużo tańsze.
UsuńDzięki Piękna Helleno:) (Właśnie sadomasochistycznie przerabiam po raz wtóry "Penelopiadę"). Moje Kataliniątko - tak jak i starsze rodzeństwo ma ZERO talentu do matmy, wiedzy jeszcze mniej:) Tylko szczęście i opieka Pani Boga mogę coś zdziałać w temacie: matura z matmy i Kataliniątko:) Oraz, oczywiście nieustające afirmacje zaprzyjaźnionych "czarodziejek". One mają siłę:)))
UsuńA w temacie - "Psychofag i mój pogrzeb" - mówiłam już współprowadzącym ten blog: NIE ŻYCZĘ SOBIE!!! Pogrzeb - wiadomo kiedyś musi być, tutaj moje chcenia nie mają znaczenia, nie będzie to moja decyzja - KIEDY? Ale jak by on się pojawił, to ja wiem - wstanę i wypędzę, i wrócę do roli sztywniaka.
Fajki rzuciłam - natentychmiast po psychofagu - aż puchnę (nomen omen) z dumy również:)))
Dowóz zwłok psychofaga to JA miałam obserwować z okien pierwszego kingsajza :P
UsuńC.D.N.
OdpowiedzUsuńChyba zweryfikuję nieco swój nick. Ten troszkę jak numer obozowy...
OdpowiedzUsuńZatem dołożę swój pseudonim z licealnych czasów:
Hellena...
Numer obozowy :))))))))))))
UsuńJa Walkiria witam Ciebie Helleno :)
OdpowiedzUsuńPiękne imię :)
Dzięki Walkirio.
OdpowiedzUsuńTwoje imię jest intrygujące :-)
no właśnie- kim była Walkiria, niby gdzieś słyszałam ale nie wiem kim była
OdpowiedzUsuńOne, to były one. Masa ich była. Nie mogłam się zdecydować na konkretną więc zostałam Walkirią.
Usuńhttp://pl.wikipedia.org/wiki/Walkirie
no łeb do analizy oddać muszę - Walkirie, Paulo Coelho, mózg gdzieś zgubiłam ale na usprawiedliwienie dodam, że Wikingowie mnie nie kręcą:)
UsuńPoważnie? A "Thorgal'a" czytała? Jak nie - koniecznie jako obowiązkowa lektura w formie komiksu. Klasyk. Przykład na faceta nie-psychofaga, oraz jego kochaną żonę lejącą bylejactwo po mordach - księżniczkę Wikingów. Jest też laska z parszywym charakterem o cudnym imieniu Kriss - niesamowita wredota. Największa wojowniczka. Do tego złodziejka, porywaczka, notoryczna kłamczucha. Bardzo fajna.
OdpowiedzUsuńKriss? Co za dziwaczne imię :)))
UsuńA ja myślałam, że Kriss to Wilczyca z zupełnie innej bajki :)
UsuńPrzypaaadeeek. Bo to jednemu psu Burek? Naczy suce? :))
UsuńObiecuję, że spróbuję przeczytać. Jakoś tak daleka północ mnie przeraża, może boję się Królowej Śniegu:)Zawsze mnie ciągnęło na południe, choć po przeczytaniu opowieści Steni, jakby mniej...
OdpowiedzUsuń