UWAGA. BLOG ZAWIERA TREŚCI PRZEZNACZONE DLA OSÓB, KTÓRE UKOŃCZYŁY 18 LAT.

niedziela, 17 czerwca 2012

Wnioski z porażki.

To co się stało w naszej grupie na EURO 2012 dało nam Polakom kolejną lekcję pokory, a mnie osobiście skłoniło do kilku refleksji, które działają nie tylko na boisku, ale także w całym życiu, w życiu uciekających jak najbardziej też.

Praca, dobre przygotowanie taktyczne, merytoryczne, psychiczne, kondycyjne to podwalina sukcesu. Gdy tego nie ma, działają przypadki, decyduje kto inny. Łut szczęścia zdarza się, ale nie można tylko na niego liczy.
Żadnego przeciwnika nie należy lekceważyć, bo on też chce wygrać i jeśli będzie mógł, jeśli mu pozwolimy, jeśli go nie zatrzymamy swoją postawą, to nas stratuje w drodze do celu. 
Faworyt to nie zawsze jest faworyt, słaby nie zawsze jest słaby - nie trzeba się nikogo bać, ale trzeba szanować każdego, bo nie wiadomo co w kim drzemie. Trzeba stawać do walki jak równy z równym.
Zespół, związek (również między kobietą i mężczyzną), grupa, team - wszędzie tam liczy się wzajemne wsparcie, pomoc, współdziałanie, zaufanie, podział ról, zrozumienie w lot, praca dla wspólnego celu, bo jedna czy dwie indywidualne gwiazdy nie wygrywają meczu.
Trzeba mieć marzenia, trzeba wierzyć, że wszystko w przyszłości jest możliwe, nie załamywać się porażką, żeby po przegranym meczu, gdy obeschną łzy, można było wrócić do pracy, dać z siebie jeszcze więcej, by następnym razem przybliżyć się do sukcesu.


8 komentarzy:

  1. Tak się przyglądałam wczoraj meczu temu i wydaje mi się, że chłopaki zupełnie nie są psychicznie przygotowani. W momencie, kiedy wdaje się panika, lęk, cała para idzie w gwizdek.
    Nauka dla nas - walczących. Nie bać się, bo wtedy, za przeproszeniem - chuj nie strategia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Maryś - póki nie odmalowałam jeszcze całego apartamenta - napiszę sobie ostatnie zdanie na ścianie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie jest wstyd za nich. Jakby słyszeli, co ja do nich krzyczałam...
    Zawiedli nas, zawiedli siebie. Szkoda. Zwłaszcza zawiedzenia samych siebie, bo ja za perę tygodni zapomnę.
    I gratulacje dla Czechów - mieli wszystko to, co potrzebne, by odnieść sukces. Brawo Bracia zza miedzy. Czapki z głów...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No powiem Ci Walkirio, że ja się tak wkurwiłam, że poszłam pobiegać. I tak sobie biegłam, biegłam i myślałam- ja, taka stara dupa mam siłę biegać a oni nie mają siły? Żena jak stąd na Kamczatkę.

      Usuń
  4. Vegana, nie paskudź sobie ścian chujami :))
    Sobie wyobraziłam takiego samuraja, na ten przykład. Jasny umysł, precyzja ciosów, opanowanie, zero strachu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ooo.. tak właśnie na mnie działają porażki (zwłaszcza te widowiskowe) innych. Zaraz se myślę - Jezuuu... nie chce tak, NIGDY. I popycha mnie to do działania.
    Pisałam to w swoim wątku wiele razy - FAJNIEJ uczyć się na porażkach i błędach innych. Tylko CZA być do tego gotowym.

    OdpowiedzUsuń
  6. Racja Maryś i podobno afirmacji nie należy zaczynać od słowa "nie"... A;propos jasności umysłu - odkryłam Gotu Kolę: roślinę leczniczą usprawniającą pamięć, łagodzącą dolegliwości kostno - stawowe, poprawiającą funkcjonowanie mózgu i serca oraz jakość snu. Dobrze działa na mnie, odstawiłam rolki (relanium) i mknę do przodu :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hm...dali dupy i tyle...

    Ale ja nie będę się z nimi pieścić :-)

    Czasem lubię obejrzeć dobry mecz, jednak po dwóch remisach
    poczułam, że nie chcę angażować emocji w mecz z Czechami.
    W tym wypadku remisy były dla mnie porażką, zatem w imię czego
    mam tracić energię, robić sobie nadzieję, że mooooże teraz im się uda
    a potem się rozczarować. Nie, nie. Nie chcę. Coś czułam. I tym razem
    postanowiłam zaufać sobie. Nie zawiodłam siebie. Natomiast oni zawiedli miliony kibiców we własnym kraju, przy niesamowitym wsparciu i ogromie
    energii płynącej z trybun...Pech, fatum, brak szczęścia, deszcz...biedactwa...Nie mam zamiaru niczym ich usprawiedliwiać. Jedno wielkie szit.
    Zmachali się jak dzikie osły w pierwszych 20 minutach na nieskuteczne akcje, podnieśli wszystkim ciśnienie, zrobili nadzieję a potem było już tylko gorzej.
    Gorzej być nie mogło. Jak z psychofagiem. Poooraaażka.

    Nie jestem żoną Lota. Żyję. Po przegranej emocje gdzieś się pojawiły ale w stylu...ŻENADA...Uwolniłam je kilkoma energetycznymi gwizdami na palcach obu rąk :-) I dalej sączyłam wino. Sączyłyśmy we trzy kontynuując miły wieczór uwolnionych kibicek u Mai.

    OdpowiedzUsuń