UWAGA. BLOG ZAWIERA TREŚCI PRZEZNACZONE DLA OSÓB, KTÓRE UKOŃCZYŁY 18 LAT.

niedziela, 11 marca 2012

CZYJA WINA?

Pyta Sąd: czyja to wina?

Niczyja Wysoki Sądzie, niczyja. Ja nie mogłam dłużej być z ni – takim, on nie umiał, nie chciał zmienić się w nie takiego.

Oczywiście, że mogłam wnieść o rozwód z orzekaniem o winie, pozbawiłoby go to narzędzi, którymi teraz próbuje manipulować. Tylko czy warto byłoby?

Gdybym chciała załatwić to sprawiedliwie Wysoki Sądzie, to mam 3 do 4 lat regularnej wojny. Po co mi to?
Bo mogę dostać 2/3 domu, a nie pół? Połowa wystarczy. Jest moja i już, należy się jak psu miska – bez łaski i (co gorsze) bez ciągania się za włosy na forum publicznym.

sobota, 10 marca 2012

FAKTY…

Pyta Sąd o fakty? Ja nie pamiętam, staram się nie pamiętać…

No, dobrze – kilka.

To był czas, który jest w mojej głowie taką rozpędzającą się na zboczu góry śniegową kulą. Ona robi się coraz większa, pędzi coraz szybciej. Zabiera ze sobą wszystko – miesza, ściska, skleja, upycha. Nawet nie chce mi się „rozklejać” całej masakry, która tam jest.

Mąż wychodzi (wyskakuje) po papierosy, bo się kończą. Właściwie to się nie kończą i raczej do jutra wystarczy, ale przecież mogą się skończyć i co wtedy????

Wyskakuje i nie wraca. Piętnaście, dwadzieścia minut… Godzinę, dwie, trzy… Fajki są w kiosku, niedaleko, nie trzeba do fabryki w Radomiu iść… Dzieci wykąpałam, położyłam – śpią. Zasłaniam okna, zrobiło się ciemno… Pod oknem akurat przechodzi on – mój mąż z kolegą… Krok chwiejny, w ręce butelka, popijają z gwinta idąc i prowadzą ożywioną konwersację. Nawet nie spojrzał do góry, nawet nie popatrzył w te okna. Był szczęśliwy, radosny i WOLNY.

WSZYSTKO JEDNO…

Następnych dziesięciu – dwunastu lat, Wysoki Sądzie, prawie nie pamiętam… Wiem, że były, ale…
Cóż, jeden miks. Jakieś obrazy wyrwane z kontekstu, żadnej większej całości. Nic co można by uznać za ciągłość, związek przyczynowo-skutkowy. Zero ewolucji, postępu. Oderwane od siebie, nieprzystające w żaden sposób kawałki… życia? Chyba jednak mojego życia. Dzisiaj wiem, że nie żyłam wcale. Działo się coś wokół mnie, dotykało, omijało, ale nie miałam żadnego wpływu na to COŚ.
Nie chciałam? Nie umiałam? Bałam się. Ogromnie. Pamiętam strach pojawiający się znienacka, mrożący nastrój, warzący uśmiech, nokautujący poczucie humoru. Ale… Wcześniej był smutek. Zanim zapanował strach pojawił się smutek. Rozgościł i został na długo.
Faktów wiele – wspomnień żadnych. Wyparcie.
Dużo szczęścia – dzieciaki, maleńkie rączki i przytulne ciałka, ciepełko. Bezwarunkowa miłość, której nie wolno zawieść.
I później te wielkie szare oczy z niema prośbą: zrób coś, RATUJ!
Spróbuj chociaż!