UWAGA. BLOG ZAWIERA TREŚCI PRZEZNACZONE DLA OSÓB, KTÓRE UKOŃCZYŁY 18 LAT.

JAKĄ, KURWA, SŁUCHAWKĄ, DEBILKO? (HONDA)

" Jaką, kurwa słuchawką, debilko? "


Jak to się zaczęło i dlaczego czytając takiego SMS walczyłam o człowieka, który bez pardonowo wycierał sobie o mnie buty. Co budziło ogromny strach? To, że pozwolę na znacznie więcej, byleby tylko był. I to jest najgorsze.
To była moja największa zbrodnia wobec mnie samej.
Ale wnet rok po rozstaniu, wiem, że można ŻYĆ bez, i o tym mam zamiar opowiedzieć. Jeśli wydaje Ci się, że nie uczestniczyłaś w czymś identycznym, ale w uczuciach o których powiem już na pewno, przestań usprawiedliwiać siebie i jego. Po prostu uwierz.

Ale zacznijmy od początku.

Gdy ojciec opuszczał dom, w momencie ukończenia 18 lat, wydawało mi się, że dam sobie radę w życiu, przecież wiedziałam co jest dobre, a co złe. Jakiś tam dekalog był.
A tu klops, wcale nie było różowo.
Najzabawniejsze, w domu nie było klasycznej pataologi, alkohol nie lał się strumieniami, a mama nie miała siniaków.
Ale zdrowy dom to to nie był na pewno.
Moje drugie imie w tym czasie brzmiało: napięcie.
Rodzice kompletnie nie dopasowani, mama wykształcona, z otwartym sercem i umysłem, organizująca jakoś to całe zamieszanie. Wychowywałam się z bratem bliźniakiem, zatem trochę roboty z nami było, z tego co wiem, byliśmy grzecznymi dziećmi.
Takie "budujące" wspomnienia z dzieciństwa to: oddzielny chleb i lodówka rodziców, ich oddzielne pokoje (nigdy nie widziałam ich w jednym łóżku). Bardzo dobry wzorzec. Bardzo. O ile do mamy nie mam żalu, bo nie biła nas, nie upokarzała, okazywała mnóstwo uczuć, tak z ojcem nie było już tak kolorowo, jednak były momenty kiedy tej mamy w domu nie było i wtedy zaczynał się cyrk.
Ojciec nawet chyba nie celowo, tak już po prostu miał, wprowadzał w nasz dziecięcy świat zamęt, a wszystko pod groźbą lania, tak silnego, że mój brat pod wpływem tych razów zawsze robił w majtki, ze strachu, z bólu dosłownie.
Miałam z ojcem nieco lepiej, co nie znaczy, że dobrze, ale ewidetnie uczepił się brata.
Po dziś dzień jak rano budzę się z pełnym pęcherzem, to mimo mieszkania już zupełnie samej, od dawna poza zasięgiem rodziców, mam opór by iść zwyczajnie do toalety, a to dlatego, iż kiedy wstawałam za dzieciaka o 7 rano by zrobić to co powinnam, ojciec wyłapawszy mnie przemykającą przez mieszkanie już nie pozwolił się położyć, nawet jeśli była to sobota. Zawsze wynajdywał dla nas jakieś zajęcia i do byle gówna potrzebował pomocników. Zakupy, zawsze bardzo wymagające i ciężkie, a biada jak się reszta nie zgadzała. Brat w czasie większej potrzeby w toalecie musiał z niej wyjść by ojcu podać pokrywkę i przykryć gotujący się obiad, mimo, że ojciec siedział w kuchni i nie było przeszkód by to sam zrobił. Raz mogła wpaść koleżanka, raz nie. Raz mogliśmy obejrzeć coś w telewizji, raz nie. Raz można było się powygłupiać, innym razem za to samo czekało nas lanie. Nigdy przytulenia, nigdy słowa "kocham", nigdy jak Ci idzie w szkole i zero pomocy w czymkolwiek. Pamiętam, że bardzo tęskniłam za mamą, bo była dla mnie ostoją spokoju i ojciec przy niej tak nas nie prześladował, jak wyjechała na studia podyplomowe myślałam, że oszaleję.
Marzyłam o tym by się rozwiedli, bardzo dużo faktów po prostu wyparłam z pamięci. Zawsze czegoś mi nie wolno było, zawsze wisiała nade mną groźba bicia, każdego dnia za coś innego. No i krzyk, brak stabiliacji. Mama chroniła młodsze dziecko, zresztą po dzień dzisiejszy tak jest, a ja de facto zostałam z tym wszystkim sama. Ale wmówiłam sobie, że dam radę, no bo jak na wstępie, nie myślałam, że ten dom był zły, wiele dookoła było znacznie gorszych.
Teraz jak grzebie w przeszłości pamietam głównie: strach. Nic z tego nie rozumiałam, choć jeszcze tego nie wiedziałam.
Mam ogromny żal do ojca. Że wiele późniejszych bardzo bolesnych doświadczeń to pokłosie tego czego nauczyłam się w tym domu, dzięki niemu. Że nigdy nie okazał mi serca, że nigdy nie byłam dla niego "ukochaną córeczką", nigdy nie zbudowałam w sobie granic i zaczęło się coś dziwnego w moim życiu, jedna wielka sinusoida, której na początku nawet nie poczułam. Brakowało mi dojarzałości i świadomości. Brakowało mi dosłownie wszystkiego by móc tworzyć cokolwiek normalnego w swoim życiu. I na nowo połykam łzy, a uczucie bezsilności, niesprawiedliwości paraliżuje mnie po dziś. Rzygam emocjonalnym pisakiem.
Tak jak na polu zawodowym spełniałam się nadprzeciętnie, życie osobiste zaczęło pogrążać się w coraz większym chaosie.

Nie ma nic gorszego jak w wyniku poszukiwaniu miłości czujesz do siebie jedynie obrzydzenie...

Ale o tym za chwilę...

A słowa: " Jaką, kurwa słuchawką, debilko? " - mimo wszystko uratowały mi życie.


***
 17.6.2012

Jeśli kochasz mnie jesteś jak aksamit
Tulisz się przez sen myślisz pożądaniem
Wiesz czego chcę nim sama o tym wiem
Nie okłamiesz mnie
Na nic nie żal ci aż uwierzę
Że już po sam grób tak będziemy leżeć
Kwiaty znosisz mi znosisz moje łzy
Zawsze my wciąż ja i ty


Co dla mnie było najtrudniejsze, dlaczego tak naprawdę nie podjęłam decyzji o rozstaniu, choć wszystkie przesłani miałam więcej niż podane na tacy? Dlaczego to los za mnie zdecydował? Czego się bałam najbardziej, czego mniej?
Co trzymało mnie przy człowieku, który z uśmiechem wycierał sobie o mnie buty?
Będzie długo, ale pisane w częściach, opiszę wszystko od początku, wiele wyparłam, a powrót do przeszłości, tak dokładne, zmusi mnie to opisania tych wszystkich akcji, które składają się na całość, aż do dziś.

Here we go :)

Poznaliśmy się w pracy, klasyka gatunku, ja byłam wtedy mentalnie jeszcze dość młodziutka, bo 25 letnia panienka, to była moja wymarzona praca, w której z każdym miesiącem radziłam sobie coraz lepiej. Akurat wychodziłam z innego związku, który nie pozostawił na mnie suchej nitki, jeszcze nie wiedziałam wtedy, że zaraz popełnię błąd z gatunku: "klin - klinem". Jednak to pozwoliło mi w pierwszym etapie zachować pewien luz i brak kompletnego zaangażowania, minusem tego: zupełnie uśpiłam czujność, ale wtedy to ja intuicję miałam totalnie w dupie.
Napisał do mnie na "nk", akurat tego dnia gdy "eks" wkurwił mnie maksymalnie, jak przeczytałam wiadomość, pomyślałam sobie "z braku laku", przynajmniej uwagę skupie na czymś innym, uwolnię się od tamtego.
Teraz sobie przypominam, jak po astronomicznej ilości SMS i rozmów, próbowałam coś na niego znaleźć, gdy przyjechał po mnie by odwieźć do pracy, zweryfikowałam: auto czyste, facet czysty, paznokcie czyste. Niewiele mi do szczęścia było potrzebne.
A potem już poszły konie po betonie...
Po tygdoniu wspólny wyjazd do Sopotu, full romantic. Kurwa, jestem w bajce, w końcu ktoś o mnie zadba, taki dobry dla mnie, szczęściara!!!
No nic, w czasie wielogodzinnych rozmów wychodzą na wierzch pewne sprawy, które teraz spowodowały by ucieczkę, ale wtedy ja widziałam szczerość. Co się na to składało:

- dowiaduje się najpierw, że jest rozwodnikiem, w dorobku: 13-letnia córka, uwaga: wychowywana przez dziadków od strony matki
- NIGDY, ale to NIGDY - nie weźmie ze mną ślubu - myślę sobie: co on mi kurwa o ślubie trzeszczy, toć on na chwilę - zupełnie zbagatelizowałam, pierdoli od rzeczy Romeo. Poza tym: przyjdzie czas - będzie rada, hie hie :)
- pracuje na 3 etaty, poza tym mieszka z babcią, którą się opiekuje (gołębie serce) no i jeszcze pies, no ideał!

Wspaniałomyślnie doceniam te zwierzenia, nic, ale to nic nie powoduje mojego niepokoju, głupia cipa :)
Nawet nie rozumiem, jak w/w punkty wpłyną na moje życie. Teraz gdy to piszę aż trzęse się ze złości. Jak mogłam???
Jak? Sama powinnam sobie liścia za to strzelić, ale stało się, może ktoś czegoś na mojej histori się nauczy, oby.
A jeśli nie, to przynajmniej wywalę z siebie ten syf, a to już bardzo dużo.

Sielanka trwa dalej, ze względu na totalne zapracowanie Romeo widzi się ze mną raz na 3-4 dni, co jakiś czas dopominam się o więcej, słyszę wtedy: wiedziałaś na co się decydujesz.
"Jeśli z czegoś będę musiał zrezygnować, to na pewno nie z pracy", bolało mocno już wtedy.
Nic się jednak z mojej strony nie wydarzyło.
Gdy oznajmiłam spokojnie rodzicom, że Romeo jest rozwodnikiem, okazuje się, że jest i owszem, ale z bonusem: bo podwójnym, nie mówi mi tego jakoś późno, ale na tyle daleko w relacji, że zwyczajnie głupio mi zrobić "update" u rodziców na temat jego aktywności w tym temacie. Sprawę przemiczlam, jak przypadkiem wypływa, zbywam. Ojczyma niepokoi fakt, dlaczego on nie zajął się córką. Oczywiście usprawiedliwiam, ma dużo pracy, nie zapewni córce tego co dziadkowie. Gówno temacie wiem, faktycznie.
Zaczyna się życie.
Ja zapominam o "eks" - a to już bardzo dużo.
Pewnego dnia, pamiętam był to poniedziałek, wybrałam się z koleżanką na drinka do pubu. Oczywiście melduje wszystko Romeo, aby się nie martwił i orientował co się ze mną dzieje. Wracam do domu najpóźniej koło 23, w normalnym stanie, mamy w końcu poniedziałek. Jednak Romeo albo nie doczytał, albo nie zauważył, albo chuj wie co, przegapia dość istotnej treści SMS, o co robi mi potworną awanturę. I tu się zaczyna ta karuzela, w którą wsiadłam na całe 3 lata.
Bowiem teraz z perspektywy czasu wiem, Romeo gdyby płacili za słowną agresję, definitywnie pozbyłby się 3 etatów i dał radę wyżyć z samych odsetek. Ja już nie pamiętam o co on na mnie mordę darł (tak, mordę darł), zupełnie nie dał mi dojść do słowa, jestem po tej cudownej wymianie zdań (moje w większości przerwane) tak oszołomiona - trudno to opisać, okazał mi taki brak szacunku, takie wyrafinowane chamstwo, brak słów. Nie wiem kto rzucił słuchawką, pokutuje to 4 dniowych milczeniem z obu stron, ja się zacinam, wiem wtedy jeszcze (chociaż coś) - nic złego nie zrobiłam, nie ma szans, pierwsza nie zadzwonię. Romeo widzi, to nie przelewki odzywa się telefonicznie, jak gdyby nigdy nic...mi wtedy wystarcza, właśnie to.

Spotykamy się wieczorami, raz na 3-4 dni, bez zmian. Oboje skonani, w pracy bryluję, ale jestem zmęczona, on po tych swoich 3 etatach, też nie lepiej. Po półtora miesiąca - zapada decyzja: szukamy mieszkania dla siebie.

I tu zaczyna się cała historia.


***

19.6.2012

Kilka słów wyjaśnienia.
Muszę to napisać, nawet jeśli jest to oczywista oczywistość.
To nie jest tak, że stawiam się po stronie ultra dobrej, a swojego byłego partnera (czytaj: Romeo) - zupełnie przeciwnej, ja jestem nawet gotowa do konfrontacji, faktem niezaprzeczalnym jest: on bardzo to lubi, udowodnił nie raz.
Opisuje swoje subiektywne odczucia najbardziej obiektywnie jak się da. Tak to odczuwałam. Tak według mnie było.

To właśnie mój poprzedni związek przekołował mnie w ten a nie w inny sposób, doprowadzając do tego etapu z dnia dzisiejszego. Moja historia ma Ci uzmysłowić, że można wyjść z relacji, która wiesz, że Cię niszczy, ale także nie daje odejść. Dla mnie najgorsze było poczucie - co ja bez niego pocznę, kim będę i jak sobie poradzę. Totalna irracjonalna postawa, trzeba mnie jednak było o to zapytać rok temu...

W pierwszym etapie, opisanym przez mnie, widać jak na dłoni, że facet testuje jak daleko pozwolę przesunąć granice, a ja nawet nie czuję kiedy to ma miejsce! Absolutnie nic, tak to teraz widzę.
Kierowałam się zasadą, skoro jestem w porządku - to on też, no do jasnej cholery, i już, koniec, nie ma rozwinięcia tej myśli bo i nie ma co rozwijać, na tamten czas dla mnie było idealnie. Nawet jak trzęsłam się w czasie kłótni wywołanej przez niego bez powodu. Absolutnie bez powodu.
Wiecie na pewno co mam na myśli.
Kwas jednym słowem. Na tamten czas. Przynajmniej.

 ***


02.07.2012

Jeśli kochasz to chwytasz mnie za serce
Już nie pytasz a chciałbyś wiedzieć więcej
Wiesz czego chcesz już coraz mniejszy gest
Obejmuje mnie
Ledwo znosisz a mnie nosiłeś
Prawie całą noc bez użycia siły
Stale lubisz mnie jakby trochę mniej
Jeszcze my wciąż ja i ty


Nawet nie wiem dlaczego pada pomysł, by przenieść się nazwijmy to w "inne" miejsce, ale faktem jest - szukamy mieszkania. Ażeby być uczciwym, przyznać trzeba, to Romeo znajduję to lokum, które potem staje się moim M2 nr 1 - formalnie.
Sam pomysł nie jest zły, aczkolwiek nawet ja wtedy ani on nie jesteśmy tak szaleni by kupować mieszkanie razem na kredyt, zatem w mojej głowie kiełkuje myśl bym to jednak ja wzięła kredyt, argumenty są następująco:
- pracuje w banku, a na dodatek mam umowę na czas nieokreślony: oferta pracownicza jak ta lala!
- Romeo mieszka z babcią, opiekuje się nią (co staje się potem - dosłownie moim przekleństwem,a jego bezpieczną wymówką), istnieje duża szansa, że będzie miał gdzie wrócić, ja po "wyjściu" z domu stracę ten komfort bezpowrotnie
- wszystko z czasem możemy dopracować, przecież planujemy być razem.

Być może to było mało sensowne, ale starałam się być maksymalnie delikatna, przedstawiłam swoje racje, a Romeo, zaskoczył mnie po raz pierwszy, po prostu wstał i wyszedł, bez słowa. Tylko rozłożyłam ręce w geście bezsilności, a usta otworzone były chyba dobry kwadrans.
No jak to, Kochanie, co Ty wyprawiasz, nie chciałam Cię zranić! Jak ja mogłam, zaczynam się powolutku gotować, bo zamiast machnąć na to ręką, poczucie winy zaczęło ze mną wyprawiać jakieś dziwne brewerie.
Telefony, kilka telefonów, aby tylko załagodzić sytuację i ZROZUMIEĆ, o co właściwie chodzi, przecież nie robiłam awantury tylko rzeczowo przedstawiłam swoje stanowisko, wydawało mi się to spokojną rozmową, taką jaką powinni odbyć dorośli ludzie.
Ale nie, teraz wiem "ni chuja", ale wtedy bolało, znowu.
Już nie pamiętam jak to ułagodziłam, ale udało się, ufff....
Teraz widzę kompletny brak analizy tych sytuacji.
Następny kwiatek wychodzi bardzo szybko, ale to jakiś zwiędły wiechć.
Mimo, że Romeo przystaje na to bym ja brała kredyt, to wszystkie formalności z pośredniczką załatwia sam On. Bardzo to mieszkanko mi się podobało, a pośredniczka stosowała typowe chwyty marketingowe, które wtedy łykałam jak pelikan, typu: na mieszkanie jest wiele chętnych, mimo, że w okolicach pt. " największa mordownia w mieście" i rzecz jasna jest to to samo osiedle na którym wychowywał się za małego Romeo, do jego mamy jakieś 10 minut spacerkiem.
Dla mnie zupełnie inny świat, co nie zmienia faktu: mieszkanie mi się podobało, zadzwoniłam do pośredniczki (głupia, nie ustaliłam tego z Romeo) i po prostu, po ludzku poprosiłam o cierpliwość, wydanie decyzji ostatecznej w banku się nieco wydłużało, zawsze powoduje to lekką nerwowość, zarówno po stronie pośredników, jak i kupujących nawet jeśli są pracownikami banku, a pozytyw jest więcej niż pewny, nie mniej nigdy nie wydaję pieniędzy, których nie mam, pewna analogia...
Aby to mieszkanie dla mnie zostawiła, no! Bo bardzo mi na tym zależy.
Ona też była normalna, najnormalniejsza z nas wszystkich - powtórzyła to piąte przez dziesiąte Romeo, ja natomiast w wyniku głuchego telefonu usłyszałam: "skoro podważasz moje kompetencje, nie będę się w to już wpierdalał, załatwiaj sobie wszystko sama".
Co za schemat, jejku, halo, przecież dla nas to mieszkanie, mój mózg produkował perdylion myśli, jedna głupsza od drugiej  jak teraz na to patrzę. Włączyła mi się znowu misja ratowania tego co znowu niszczyłam według Romeo, dlaczego robił mi takie jazdy o nic nie znaczące wydarzenia, gesty...
Te pytania są niepotrzebne, odpowiedzi przerażające.
Jak ja sobie poradzę? Czemu on mnie z tym zostawia? Przecież nic nie zrobiłam złego, wiedziałam to.
Ale po tej sieczce, nie zostawił mnie..
Hie, hie :)
Ciekawe czemu?

W dniu kiedy pierwszy raz oglądamy mieszkanie, umiera moja świnka morska - tak dla mnie bardzo ważny członek rodziny, ukochany samczyk, który to reagował na imię i zdobył serce całej rodziny, miał niebo na ziemi, a mimo to odszedł zbyt wcześnie, co dla mnie było ogromnym ciosem. I tego dnia musieliśmy obejrzeć to mieszkanie.
Cały dzień płaczę bo dramat dla mnie wielki, podjeżdżamy pod kamienicę, ja buczę jak ktoś kto stracił futerkowego przyjaciela, a moje Kochanie najdroższe delikatnie jak tylko może syczy: "uspokój się kurwa, bo pomyśli, że Ci ktoś wpierdolił".
...
Nawet teraz nie wiem jak to skomentować.
Chyba się nie da, poddaje to Wam Kochane i Kochani.

Czy nie mogłam wtedy usłyszeć: "jakoś to załatwimy", a pani pośrednik mogła to odebrać mniej więcej tak: "przepraszam Panią za swój wygląd i stan, ale miałam za sobą bardzo ciężki, bolesny dzień - proszę na mnie nie zwracać uwagi, co jest istotne postaram się jednak uchwycić dla dobra spotkania".

I tyle.
Ale nie, "ktoś mi wpierdolił", na pewno.
Na pewno.


***

25.08.2012

"Mocno kochasz lecz już najbardziej siebie
Piekło robisz w dzień by być w siódmym niebie
Gdy czar już prysł to w pole każdy zmysł
Wyprowadza nas
Bierzesz mnie co krok na sumienie
Nawet twój skok w bok nic już nie odmieni
Widzisz we mnie cel a ja w tobie pal
Już nie my a jeszcze żal"


I tak miałam wrażenie, że uczestniczę w czymś wyjątkowym.
To, że miałam mieszkanie nie było aż tak istotne, jak fakt, iż zamieszkamy tam razem i może spadnie mi jakiś okruch ze stołu?
Gdy Romeo był "ułagodzony", tudzież w dobrym nastroju sprawdzał się na lini organizującej i logistycznej. Nie mogę/mogłam wtedy narzekać. Jak pewne rzeczy ogarniał wśród 3 etatów, baby, babci i psa do dziś nie wiem.
Bo oczywiście były też cudowne chwile, takie nie do powtórzenia już z nikim.
Uczciwie muszę przyznać, był nie do podrobienia gdy chorowałam, nigdy tego nie zapomnę, nie gloryfikuję, daje sobie prawo by pamiętać. Nie wszystko było do kosza.
Gdy miałam operację, czekał aż się wybudzę, potem dwoił się i troił, by zapewnić mi spokój i opiekę, tu nie było ani jednego sztucznego gestu. Opiekował się gdy byłam słaba nieprzeciętnie.

Ale do ad remu.
Zaczęła się nasza rzeczywistość.
Nie da się opisać każdego dnia, punktowo wymienię co powtarzało się nader często, a co krok po kroku siało zamęt w mojej zdumionej, ale wtedy jeszcze głupiej głowie.

1. Romeo między jednym a drugim etatem, zmęczony paskudnie, wracał na kilka godzin wieczoru, kładł się, wstawał rano i szykował do pracy, w tym czasie ja jeszcze spałam, tudzież próbowałam dospać, bowiem nie dane mi było. To co się działo w mieszkaniu do dziś napawa mnie nerwowym wzdrygnięciem. Romeo szastał się, miotał po mieszkaniu, a było małe zaznaczam, całe 28 metrów. A to spadł żel pod prysznicem, zaraz za nim leciała niczemu nie winna "kurwa", hałasy, stuki, wrzaski chuj wie na co, bez końca. A to wszystko ze zmęczenia i wściekłości, że znowu trzeba zapindalać w kieracie. Czyja wina? Moja? Nie. Ale to on wyrzucał z siebie pokłady złości, zamykał drzwi rozluźniony nie dbając o mój sen, a ja zostawałam z tą uroczą energią. Pamiętam po każdej takiej akcji dojście do siebie zajmowało mi pół dnia, długie godziny gdzie walczyłam z rozbiciem, zmęczeniem, w równie jak jego wymagającej pracy, a może nawet bardziej bo umysłowej.
Nadmienić należy: rozmawiałam na ten temat tysiące razy, bez skutku.

2. Bardzo szybko pojawił się problem seksu, a polegało to na jego coraz bardziej dotkliwym dla mnie braku. Pisanie o tym jest dość bolesne, upokarzające.
Nie mogę narzekać na brak zainteresowania. Czuję je dość często, bardzo mój mężczyzna mnie pociągał, takiego dysonansu nie miałam nigdy. Wiedziałam - podobam się facetom, niejeden od razu bez szmerania, a ten, ten MÓJ zaczął w tej materii traktować mnie jak powietrze. Klasyczną wymówką, którą łykałam jak pelikan było zmęczenie, drugie imię Romeo.
I stało się to bardzo "nagle". Od razu, jakby ktoś uciął to nożem.
Oczywiście tzw. "rutyna" czy codzienność, miała ten nasz seks zmienić i owszem, byłam tego świadoma, ale nagła zmiana w ciągu 5 miesięcy. Bo w tym czasie coś drastycznie się zmieniło.
No, ale zmęczenie. Temperament mam dość duży, poza tym - halo! byłam wtedy przed 30-tką - dość świadoma swoich potrzeb.
Zmęczenie. Urlop, generalnie wypoczywamy i znowu NIC. Żebram dosłownie, wymuszam płaczem, manipulacją, Romeo pod wpływem tych nacisków wnet pakuje się i chce mnie zostawić na urlopie. Oczywiście w poczuciu winy.
Nie chce się o tym pamiętać, to frustracja i ogromny ból.
Ten cały teatrzyk z udziałem pończoch, przebieranek też jako "pewnik", że "wtedy mi nie odmówi".
Pamiętam arogancję. Teraz wiem, że seks był formą kontroli nade mną, tym bardziej podłe było słyszeć gdy kładliśmy się jak zwykle "bez": "znowu kładziesz się smutna bo Cię nie pieprzę".
NIGDY więcej nie pozwolę sobie na coś takiego.
Uczuć, które takiemu przedłużającemu stanowi towarzyszą nie życzę najgorszemu wrogowi.


Najważniejsza była dezorientacją, to poczucie, że z całym światem człowiek względnie się dogaduje, a z tą jedną osobą jakoś nie.

Tych sytuacji było tysiące.
Nawet gdy nie byłam czemuś winna, przepraszałam ja. Dałam sobie na barki wrzucić taki szajs, trudno mi w to teraz uwierzyć.


W skrócie:

- rozmawiamy o czymś - dochodzi do wymiany zdań na "wysokim C", ale nie jest jeszcze dramatycznie, tak się składa, iż jesteśmy na wakacjach - pojechaliśmy do pobliskiej miejscowości, wysiadam z auta, mówię: opanuj się, zostawmy to, idziemy zwiedzać, on: jak natychmiast nie wsiądziesz do auta odjeżdżam - jeszcze raz proponuje pokojowe rozwiązanie, ale on faktycznie mnie tam zostawia. Zaraz "po" dzwonie do koleżanki, załamana.
Krążę po tej mieścińce nie wiedząc co zrobić, on wraca i znajduje mnie po pewnym czasie, rzecz jasna winna jestem ja, pamiętam jeszcze jak chodziłam za nim, póbując do niego "dotrzeć" - słyszę wtedy: " zawsze przyciągam poturbowane baby".

- jedziemy pierwszy raz do jego rodziny, jedzie z nami jego dość pokażnych rozmiarów pies, na tylnym siedzeniu rozłożone szmatki by pies nie pobrudził tapicerki, szmatki w pstrokate, nie widzę, że leży na nich torba do prezentów (pusta) - pies ma wsiadać, a ja słyszę jego ryk, o tą cholerną torebkę - nie wiem do dziś, to było na początku znajomości - zaskoczyło mnie to na tyle, że łzy mimowolnie pojawiają się i płaczę, wtedy natomiast słyszę: "jak nie czujesz się na siłach, może nie chcesz poznać mojej rodziny?".
Kurwa mać, ciekawe kto mi takich atrakcji dostarczył?

- remont, Romeo sam mi proponuje (bowiem remontowana 28metrowa powierzchnia to brak miejsca do spania) nocleg u jego babci, ja i moje na tamten czas pięć świnek morskich, korzystam z propozycji.
Tak się składa, że w tym samym tygodniu mam L4, więc ograniczam się do wychodzenia z psem i drobnych zakupów dla mnie i dla jego babci. W międzyczasie kosmicznie się nudzę, zatem zabieram się za porządki, sprzątam babci łazienkę, ale tak, że "mucha nie siada". Romeo wraca z pracy, nie oczekuję pomnika za to co zrobiłam, ale może wspólnej radości czy coś w ten deseń, a tu chuj, słyszę: "przecież korzystasz z tej łazienki". 6 dnia - gdy już na legalu mogę pokręcić się na mieście, z ulgą opuszczam mieszkanie babci i udaję się do sklepu ustalić termin odbioru mebli, tych do naszego mieszkania - po remoncie. Jednocześnie ustalam jasno i wyraźnie z Romeo, iż w związku z imieninami babci, on zajmię się kwiatami, ja coś jej kupię w pobliskim sklepie. To jest JASNO ustalone.
Gdy dochodzi do weryfikacji jaka godzina Romeo odpowiada, nie moge się do niego dodzwonić, a dzwonię na trzy numery, generalnie JA, jako ja, miałabym to w pompie, ale zaszczuta nieco, wyobrażam sobie co by było gdyby to on do mnie dzwonił na trzy numery bez rezultatu, zatem kiedy w końcu się ze mną kontaktuje, to nie widzieć czamu atakuje go, na zasadzie, "teraz kurwa ja!". On rzecz jasna zaskoczony, zatem nie mógł pozostać dłużny, wtedy dosłownie wbił mnie w ziemie tekstem: "kup coś tej babci, siedzisz już u niej cały tydzień"...


Pisać coś więcej?



***

26.08.2012

A'propos

Milka poruszyła kwestię seksu, dość istotny problem.
To zawsze tak było, wartościowałam dzięki niemu siebie jako osobę. Straszna, uwłaczająca sprawa.
W skrócie: nie kochamy się = jemu na mnie nie zależy.
Koszmar.
Bo nie dość, że człowiek słaby, podłamany przez te wszystkie lata żyjący w chorej matni, wymyśliłam sobie seks jako kartę przetargową. Ja autentycznie czułam się gorsza i nic niewarta jak tego seksu nie było.
Lepiej wpaść nie mogłam, seks był istotny, a Romeo kompletnie się z tym nie liczył, awantur na tym tle było bez liku.
"Jesteś niewyżyta" słyszałam co 3-4 dni, jak był w domu, a kochaliśmy się raz na 2-3 tygodnie, z MOJEJ inicjatywy.
Mieszanka wybuchowa. Moja chora głowa, dwa: ogólnie to faceci latają za seksem (przepraszam, że w takim klimacie to opisuję, ale jest mi tak łatwiej) - to kobiety "boli głowa", a ja chce po prostu kochać się z nim, a on jest WIECZNIE zmęczony.
Zmierzam powoli do powodu naszego rozstania, bo nie mam zamiaru niczego ukrywać.
Wierna, lojalna byłam ponad 3 lata, nawet kątem oka nie spojrzałam na innego faceta, nic i nikt mnie nie interesował, frustracje zamiotłam pod dywan, wmawiałam sobie, że najistotniejsza jest dla mnie bliskość.
Aż pewnej soboty, gdy byłam sama w domu, odezwał się do mnie mój stary znajomy, kiedyś coś między nami miało być, w sensie uczuciowym, lubiliśmy się, nic między nami wcześniej się nie działo.
I nie wiedzieć czemu "popłynęłam" z nim w SMS-ach, naprawdę mocne one były, nie ukrywam wcale.
Nie wiem dlaczego to zrobiłam, bo proszę mi uwierzyć, byłam wierna jak pies, nawet w trakcie się nie onanizowałam (musiałam to napisać), piszę o tym dlatego, iż analizowałam to tysiące razy. I próbowałam zrozumieć.
Tak się złożyło (uważam, że słusznie) - SMS znalazł Romeo, tzn. ja je wykasowałam, ale w tzw. smartphonach - jest coś takiego jak historia i tam one się schowały, a wymieniliśmy się telefonami, zatem wpadłam.
Rozpętało się piekło, Romeo TEGO samego dnia się spakował, wyzywając mnie od "kurew", "dziwek", "kapsel na ziemi ma większą wartość od Ciebie", "przeproś swoją matkę, że Cię urodziła", "jesteś kurwą (x4) - możesz to sobie nagrać i puszczać gdybyś zapomniała".
Nie było żadnej dyskusji.
Logowanie się w tamtym telefonie na wszystkich "forach", "aplikacjach", wypisywanie jaką to jestem "kłamliwą dziwką", nawet w trakcie rozmowy z jego córką, kiedy to w delikatny sposób próbowałam jej wyjaśnić rozstanie z jej ojcem, wtrącił się na moim poprzednim telefonie. W dość wyrafinowany sposób.
Czułam się podle z tym co zrobiłam, sęk w tym, że po tym zdarzeniu ja to dosłownie wyrzuciłam z głowy, czasami odczuwałam to jako "potrzebę organizmu". Absolutnie się nie usprawiedliwiam, wiem, że postąpiłam podle, ale takiej eskalacji nienawiści nie spodziewałam się mimo wszystko.
W pewnym momencie przestałam się odzywać, bo jedyne co słyszałam to "kurwa", gdy po 2-3 tygodniach Romeo odezwał się do mnie dramatycznym SMS, uwierzyłam, że jeszcze wszystko da się naprawić, poleciałam jak na skrzydłach do jego pracy by choćby spojrzeć mu w oczy.
Jakże się pomyliłam, największy koszmar dopiero się zaczął. Tym razem zupełnie usprawiedliwiony, no bo to ja byłam winna.
I tak się czułam.
Opiszę w następnym rozdziale na czym polegała moja walka.


32 komentarze:

  1. siostrzane. jak dla mnie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam Anonimowy/a serdecznie w mojej historii, zapraszam na dalszy ciąg programu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Już mi ślina pociekła. Nie nęć kiełbachą! Dawaj kiełbachę!
    Póki jesteś wnerwiona :)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Kupuje juz bilet na nastepna odslone.W ciemno.Honda, nie daj sie dlugo prosic:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie, właśnie, Honda, teraz widać jak na dłoni te czerwone lampki, sygnały które nie powinny budzić wątpliwości, że coś jest nie tak, a wtedy? Ślepe, głuche, gotowe na wszystko i wypierające wszystko co niewygodne, oczekujące bajki, a taplające się w bagienku. Oto my w całej krasie "dziewczyny" psychofagów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Teraz wyposażona w wiedzę i świadomość - jestem naprawdę na siebie wściekła, bo jakże by inaczej. Oczywiście, wszystko jest po COŚ. Ostatni rok był koszmarny, ale nie zamieniłabym tego na nic innego, bo etap w którym jestem teraz - jest najlepszy z możliwych.

    Lada moment wrzucę dalsze epizody tego mojego barwnego życiorysu u boku - z boku Romeo:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Czekam również Hondo :) Też byłam wściekła na siebie, ale staram się traktować siebie łagodnie i z wyrozumiałością - wściekłość (niemiłe uczucie) przeszła mi więc w niedowierzanie: dzie ja miałam oczy i musk, a rozsądek - gdzieś ty był, jak cię potrzebowałam, ech.

    OdpowiedzUsuń
  8. Przyjdzie czas, że sobie wybaczymy ten Nagły Atak Spawacza - czyli naszej głupoty, ślepoty, nieswiadomości. Będziemy się bujać w fotelach, jako śliczne babunie, z pledzikami na kolanach i wspominać ten czas z rozbawieniem, dystansem i humorem. Jestem tego pewna, jak Urzędu Skarbowego.

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak, tak... Mnie też przez długi czas wystarczało "jak gdyby nigdy nic" po kilku dniach. Bo JA przecież WIEDZIAŁAM, co on chciał powiedzieć, jak przeprosić, tylko biduś nie umiał. Gupiocipstwo do potęgi entej.

    OdpowiedzUsuń
  10. Bo to działa w ten sposób, że jak będę teraz "rozgrzebywać" problem, to okażę się małostkowa. Upierdliwa. Jędza. A przecież ja jestem wielkodusznym aniołem, n'est pas?
    No i w ten sposób można łyknąć każdy szajs.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie Maryś, w ten sam sposób uważałam i łykałam szajs. Ale doszłam już do tego, że mam w nosie bycie aniołem, po co sama się tak bardzo chciałam "udobrzyć"?? Nie, nie jestem aniołem, Człowiekiem jestem i pazury naostrzyłam też;)
      Ewa

      Usuń
  11. Dzisiaj dalszy ciąg historii :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Granice...
    Teoretycznie twardo postawione, nie do obalenia. W praktyce - nie było ich. Dla nich ich nie było. Na szczęście do pewnego momentu.

    OdpowiedzUsuń
  13. Zgadza się, one nawet nie były przesunięte, nie można przesunąć czegoś czego zwyczajnie nie ma. Nie istnieje.

    OdpowiedzUsuń
  14. Hondo, Twoja historia wydaje sie bardzo podobna do mojej, przynajmniej na tym etapie. Mam wyjnio-kolonotatnik do ktorego od kilku miesiecy wywalam swoje mysli i emocje, ktore mna szargaja ale po przeczytaniu Twojego nastepnego kawalku wczoraj w nocy poczulam potrzebe 'rozliczenia sie' na papierze ze soba i swoja CALA przeszloscia. Jest kilka stron, na razie napisanych chaotycznie i podejrzewam,ze systematyzacja tego i nazwanie rzeczy po imieniu zajmie mi dluzsza chwile. Przelanie tego na papier powoduje u mnie to, ze oczy sa zmuszone zobaczyc wszystko, do czego glowa sie przyzwyczaila czy tez zakamuflowala.Mam nadzieje, ze opisanie starego,przezytego scenariusza, pozwoli mi na napisanie nowego, wedlug ktorego chce swiadomie zyc. Laczy sie to, jak piszecie z twardym postawieniem granic a pozniej z nigdy niekonczacym sie ich pilnowaniem. Zabawne jest to, ze ja myslalam ze te granice byly u mnie postawione ale teraz zdaje sobie sprawe, ze te granice byly tylko moim kregoslupem moralnym, zgodnie z ktorym staralam sie zyc i oczekiwalam, ze inni tez beda, a nie zawarciem jasno okreslonego ukladu miedzy mna i reszta swiata.

    OdpowiedzUsuń
  15. A ja oprócz byłego socjopaty dostałam w pakiecie dwie siostrunie (jego)stare panny wszystkowiedzące i apodyktyczną teściową a do tego manipuluje naszym dzieckiem robiąc jej rzygi z mózgu.

    OdpowiedzUsuń
  16. Hmmm. Ryzgi z mózgu. Dobre. Tego tu jeszcze nie było. :)

    OdpowiedzUsuń
  17. A dlaczego Ty "ośmielałaś się" próbować spać kiedy on już musiał wstać? Nie było Ci głupio tak sobie leżeć jak człowiek do pracy podąża? Przecież mogłaś wstać, podać to i owo (może by nie upadało, hałasu nie robiło)?
    Oj Honda, Ty źle to rozegrałaś:))) I jeszcze pretensje:) Do człowieka pracy?
    Dziewczyno, a z tym seksem to już naprawdę przesadzasz. Przecież był człowiek (hałasował to był:))), opiekował się w chorobie. A Tobie - mało. Ciągle niezadowolona.
    Znamy te manipulacje Kochana, wszystkie odmiany. I tę niemożność sprostanie oczekiwaniom. Zawsze nie tak, zawsze źle. Za dużo, za mało, za drogo, za tanio, za szybko, za wolno, za... Nigdy nie było akurat, nigdy. Wiem:)))

    OdpowiedzUsuń
  18. Wiecie? Tak sobie myslę, że z jednej strony chciałoby się zapomnieć te wszystkie upokorzenia, ale z drugiej NIE WOLNO nam o tym zapomnieć, żebyśmy już nigdy więcej nie pozwoliły tak ze sobą pogrywać.
    Honda, Kochana, nie Ty jedna w seksie chciałaś odnaleźć bliskość. Co temperament to temperament, ale dziś to wiem, że dążąc do seksu, pragnęłam zaznać bliskości i myślałam, ze tędy można tam dojść. Niestety, sam seks tak naprawdę nie ma nic wspólnego z bliskością. Jeśli jest bliskość, to seks jest jej dopełnieniem, ale to nie działa w drugą stronę i wcale nie znaczy, że jesli jest seks to jest bliskość.

    OdpowiedzUsuń
  19. Albo coraz "dalsza dalekość". Bo to nie jest prawdziwe, jest zamiast.

    OdpowiedzUsuń
  20. Mnie interesuje Hondo, kiedy po raz pierwszy przeszlo Ci przez glowe, ze cos jest nie halo, ze to chyba nie tak powinno byc?Bo umowmy sie, ze jak sie wychodzi z przemocowego domu to przechodzi duzo, zanim taka mysl przyjdzie do glowy.

    OdpowiedzUsuń
  21. Ja tez zebralam o ochlap bliskosci. Az mnie ciarki przechodza jak o tym teraz pomysle.

    OdpowiedzUsuń
  22. Katalino - Twój komentarz rozbawił mnie wnet do łez, bardzo za to dziękuję.
    Veno - masz rację, choć czasem nie mam ochoty do tego wracać to wiem, że trzeba. Właśnie po to by "pamiętać" i nie pozwolić by kiedykolwiek wróciło.

    Dot.
    Nie wiem co mam Ci odpowiedzieć. Zadałaś trudne pytanie.
    Bo teraz widzę z perspektywy czasu, iż latarnie paliły się już na początku, takim światłem, że ho ho, a ja NIC.
    Przyjmowałam to jako objaw "szczerości".

    Od początku w zasadzie było to:
    - dwa rozwody - deklaracja "że nigdy nie weźmie ze mną ślubu".
    - awantura gdy ośmieliłam się wyjść na drinka z koleżanką (pisałam o tym)
    - że córka nie wychowywana jest przez niego, ani matkę dziecka
    - gdy po rzeczowym przedstawieniu argumentów o zakupie mieszkania - ten bez słowa wychodzi, bo gdyby nawet z moimi wnioskami się nie zgadzał - mógł choćby dyskutować, a on po prostu wstał i wyszedł
    - awantura o torebkę na siedzeniu - krzyki generalnie nie wiadomo o co
    - praca, babcia, pies i potem ja - "jeśli mam z czegoś rezygnować to na pewno nie z pracy"

    I potem cała kawalkada zachowań, które ja sobie jakoś tam zawsze tłumaczyłam.
    Brakowało mi tylko świadomości, tylko lub aż.
    I to paraliżujące myślenie, że bez niego sobie nie poradzę i co ja właściwie ze sobą pocznę.

    Teraz wiem i będę to powtarzała bez końca: życie po rozstaniu nabrało takiego smaku jak jeszcze nigdy wcześniej.
    Po prostu żyję.

    I jestem szczęśliwie zakochana. Ot co.

    OdpowiedzUsuń
  23. Honda, zazdroszczę, ale ...stylu i dystansu do siebie. :) Super

    OdpowiedzUsuń
  24. Tak, po rozstaniu życie nabrało smaku:))
    Tak czytam i jakież to znane. Piszcie Kobiety, uwalniajcie się, czytające też z tego korzystają. Czytam i uczę się, mimo, że już 12 lat jestem po rozwodzie i nigdy nie brałam udziału w terapii dla ofiar przemocy - poradziłam sobie sama, to skłonność do wiązania się z takimi mężczyznami gdzieś tam pozostała. Po rozwodzie miałam dwa poważne związki: w pierwszym też byłam "rozwiązła i zboczona", w drugim wciąż podejrzana, a kochał się ze mną "na zapas", żebym nie szukała gdzie indziej. Z ulgą to zakończyłam 2 tygodnie temu, ale sygnały oczywiście były!! Sygnały - o nich warto mówić i wciąż i wciąż, żeby wbiły się mocno!! Dziękuję Wam za to :)) Pozdrawiam ciepło, Ewa

    OdpowiedzUsuń
  25. Ewo. Zapraszamy do dyskusji :-) i witam Cię bardzo ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ciepłe powitanie:)
      Z przyjemnością się odezwę czasem, to jest bardzo potrzebne miejsce. Bałam się terapii, nie chciałam rozgrzebywać ran i unikałam. Teraz gotowa jestem mierzyć się z tym, wciąż mnie jakoś dotyka. Tamto życie nauczyło mnie czego nie chcę, ale okazuje się, że wciąż zbyt mało tego. I wiecie co? Bardzo, ponad życie pragnę, żeby nigdy nie dotknęło moich córek. A obawiam się, że pozwalając im na to patrzeć ileś tam lat jakoś "nasiąknęły". Dlatego również opowiadam im o swoich związkach i decyzjach o rozstaniu, żeby wiedziały, żeby widziały...życzę nam wszystkim pięknych i mądrych serc, najpierw własnych:))
      Ewa

      Usuń
    2. Moje wspomnienie gdy czułam, że mam to wszystko już za sobą to sobota, spokojny poranek z perspektywą naprawdę fajnego weekendu to: godzinny płacz przez wiele miesięcy. Takie wypłakiwanie, naturalna sprawa. Ale na początku trzęsące się ręce jak narkoman na odwyku, dosłownie, mam na to świadków! I tylko jego imię na ustach, co tu robić, moje życie się skończyło. Terapię również mam za sobą, pomogła i owszem, ale jeszcze bardziej pomogli ludzie, których wcześniej obok siebie nie miałam, a pojawili się po rozstaniu, sami z siebie i wzięli mnie taką jaką byłam, tego nigdy im nie zapomnę. Także powoli, nie pakuj się w poczucie winy, liczy się "tu i teraz", najważniejsze, że masz to za sobą, byle cierpliwie i powoli i byle do siebie. Ty jesteś najważniejsza, dodam, że zaczęłam swoje 90 dni mozolnie odliczać, gdy nastąpiła godzina "0" zrobiłam dla tych co mi pomogli wielką imprezę i każdy dopisał, warto było choćby dla tego wieczoru się przemęczyć. 28 X minie rok :) trzymaj się ciepło i zaglądaj do nas.

      Honda

      Usuń
  26. Droga Hondo!! Opisałaś, jak do tej pory, moje zycie. Dodam jeszcze że u mnie jeszcze 2 dzieci się umęczyło!! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  27. Droga Anonimowa! Witam serdecznie w moim świecie. Zachęcam do zalogowania się i podzieleniu się swoją historią. Ściskam.

    OdpowiedzUsuń
  28. OD TEJ CHWILI PROSZĘ WYPOWIADAĆ SIĘ NA NOWYM BLOGU.

    BEZPOŚREDNI LINK

    http://uciekamydoprzodu.blog.pl/jaka-kurwa-sluchawka-debilko-honda/

    OdpowiedzUsuń