UWAGA. BLOG ZAWIERA TREŚCI PRZEZNACZONE DLA OSÓB, KTÓRE UKOŃCZYŁY 18 LAT.

wtorek, 28 sierpnia 2012

PO BURZY PRZYCHODZI SŁOŃCE

Dziękujemy affable za jej historię :)

 
Witam Was dziewczyny!
Chciałam się podzielić moją historią, kiedy już przeżyłam
traumatyczny związek i jego zakończenie, odnalazłam siebie na nowo, a
później na nowo pokochałam i wiem, że naprawdę jest tak że po burzy
wreszcie przychodzi słońce.

Znałam Pawła od zawsze, wychowaliśmy się w jednej dzielnicy, od dziecka
tworząc zgraną paczkę. Potem razem dorastaliśmy. Zaczęło się od
przyjaźni. Byłam bardzo zauroczona naszym wspólnym kolegą, który też
był typowym złym facetem i wykorzystywał moje zauroczenie - po prostu
się mną bawiąc, wtedy Paweł wspierał mnie kiedy było mi ciężko i
źle. Był dobrym przyjacielem. W końcu dojrzałam do tego i zaprzestałam
dawać się wykorzystywać. Paweł był przy mnie, stawał się coraz
bliższy, w końcu któregoś wieczoru powiedział, że dłużej tak nie
chce, że się zakochał, że nie potrafi być tylko przyjacielem i
zapytał jak ja to widzę. Mnie zamurowało, co prawda, całe towarzystwo
się podśmiewało, że on się we mnie zakochał, ale jakoś nigdy nie
dawał mi tego odczuć. Teraz już wiedziałam, że mieli rację.
Wydukałam coś, ale za bardzo nie wiedziałam co mam powiedzieć. Wstał i
wyszedł. Nie dał dokończyć. Po prostu sobie poszedł, płakałam bo nie
odbierał telefonu, nie odpisywał na smsy, a był mi naprawdę bliski.
Stwierdziłam, że poczekam aż mu przejdzie. Minęło może półtora
tygodnia, kiedy to dostałam od niego wiadomość, że zdecydował się
iść do wojska, bo ma akurat okazję i że będę wreszcie miała święty
spokój. Zamurowało mnie. Dowiedziałam się od naszych wspólnych
znajomych że to prawda i że za kilka dni wyjeżdża gdzieś pod Warszawę.
Pojechałam go pożegnać na dworzec, ledwo zdążyłam, biegłam, do tego
padał deszcz - scena jak z filmu... Rzuciłam mu się w ramiona i
powiedziałam, że wiem że warto czekać i będę. Spojrzał na mnie
inaczej niż dotychczas, wtedy jeszcze nie znałam znaczenia tego wzroku. I
wyjechał. 
 
To było długie 10 miesięcy, ale przyjeżdżał i widywaliśmy
się dosyć często. W końcu wojsko się skończyło i wrócił do naszego
miasta jakoś zaraz przed świętami i zaczęliśmy się spotykać. Miałam
19 lat, totalnie zwariowałam na jego punkcie, wydoroślał, spoważniał i
do tego wydawał się bardzo we mnie zakochany. W końcu po kliku
miesiącach randkowania stwierdziliśmy, że chcemy być razem i tak się
stało. Na początku był wpatrzony we mnie jak w obraz, nie zauważyłam
więc że ograniczył moje życie tylko do jednej osoby - JEGO. Nie
poszłam na studia do Krakowa, mimo, że całe Liceum ciężko pracowałam,
żeby dostać się na prawo i dostałam się, ale we wrześniu kiedy
wszystko było juz załatwione - studia, mieszkanie, On stwierdził, że
przecież skoro ja chce sobie balować w Krakowie to on nie będzie tutaj
jakimś rogaczem i musimy się rozstać. Zdziwił mnie bardzo, ale po
przemyśleniu stwierdziłam, że może faktycznie ma o co się martwić,
że to nowe miasto, nowi ludzie, uznałam że tak naprawdę wcale nie chcę
iść dalej bez niego i nie poszłam na te studia. Zapisałam się na
szybko na studia zaoczne w Katowicach żeby móc dojeżdżać, ale głównie
być w moim mieście z nim. I wtedy pokazałam mu, że ma nade mną
władzę i był to mój wielki błąd. Zaczęło się sypać, ciągłe
awantury o to że do kogoś się uśmiechnęłam, że ktoś do mnie
zadzwonił a byli to faceci ze studiów lub z pracy w sprawach totalnie nie
towarzyskich...  Zrezygnowałam z wychodzenia z domu, chyba że z nim ale
to też nie pomogło bo znowu miał pretensję o to że ubrałam legisy i
wyglądam jak dziwka, że mam za duży dekolt i chce żeby inni faceci na
mnie patrzyli, żeby on to widział i ciągle coś, oczywiście o spódnicy
czy sukience nie było mowy ( a muszę powiedzieć że akurat do dziwki to
zawsze było mi daleko, ubierałam się normalnie jak młode dziewczyny). W
końcu przestaliśmy wychodzić bo kojarzyło mi się to tylko z awanturą.
Kłótnia goniła kłótnie, ja odchodziłam, on płakał i przepraszał,
ja się litowałam, obiecane zmiany trwały kilka dni i wszystko wracało
do normy i tak ciągle. W końcu powiedziałam sobie, że mam dosyć
marnowania życia, odeszłam i byłam zawzięta ponad dwa tygodnie,
jeździł za mną, wydzwaniał, w końcu poprosił o ostatnie spotkanie,
zgodziłam się dla świętego spokoju. Przyjechał jak nigdy punktualnie z
bukietem czerwonych róż. Zabrał mnie w miejsce gdzie pierwszy raz
powiedział mi że mnie kocha, uklęknął, wyjął pierścionek i zapytał
jakie mam plany na resztę swojego życia... Potem długo gadaliśmy,
obiecał że się zmieni, powiedział, że mnie kocha i nie może stracić.
Zmiękłam. Przyjęłam oświadczyny, zaczęliśmy razem mieszkać i to
był dopiero początek tragedii. Owszem, przez pierwsze dwa miesiące był
ostrożny i kochany dla mnie. Ale potem przeszedł sam siebie, zaczął
mną szarpać jak coś szło nie po jego myśli, nie raz mnie tak mocno
chwycił że miałam siniaki, popychał mnie, okropnie ubliżał.
Tłumaczyłam to tym, że jest nerwowy, ale przecież mnie nie bije.
Ciągle płakałam i byłam w totalnej rozsypce. Nie wiedziałam co robić.
W końcu dostałam awans i wielką szansę na fajne pieniądze i
spełnienie w pracy. Nie podobało mu się to. Zaczęłam być niezależna
finansowo, a nawet bardziej niż on i naturalnie zaczęłam się stawiać,
bo jak wracałam po 10h z pracy ledwo stojąc na nogach to nie miałam
siły sprzątać po nim, robić mu kolacyjek i generalnie liczyłam, że to
on przejmie część obowiązków jeżeli ja tak dużo pracuje. Myliłam
się. W końcu zarządził, że mam rzucić tą pracę albo wypier*****...
Nie zastanawiałam się, po powrocie z pracy powiedział że rozumie że
podjęłam słuszną decyzję, powiedziałam że tak i że się
wyprowadzam. Zaczął mnie bić. Mocno i długo, potem wyszedł. Leżałam
na ziemi w łazience nie mogąc wstać bo tak mnie skopał. Był piątek
wieczorem, nie wrócił do domu, bo pojechał w trasę, wiedziałam że co
najmniej do wtorku go nie będzie. W niedzielę już miałam za sobą
przeprowadzkę do rodziców. W mieszkaniu nie zostało praktycznie nic, bo
wszystko było moje. Została szafa w sypialni, kanapa w salonie i puste
półki no i mój pierścionek zaręczynowy na stoliku. Nie wiedział, że
to zrobiłam. Wrócił w środę, zadzwonił z wyrzutami, że jak mogłam
go tak załatwić. Od wtedy przestałam odbierać od niego, wyprowadziłam
się z miasta i zaczęłam nowe życie. 

To był trudny okres, mieszkałam sama w obcym mieście pośród obcych
ludzi. Miałam czas dla siebie samej i przez ten okres polubiłam być sama
ze sobą. Oczywiście przepłakałam kilkadziesiąt nocy w samotności, ale
nie z tęsknoty czy miłości do niego , ale z braku szacunku do swojej
osoby, że tak dużo czasu zmarnowałam w takim związku. Na szczęście
miałam dopiero 23lata, więc wiedziałam, że jestem na początku swojej
drogi, ale tak naprawdę nie ma to znaczenia, zawsze można zacząć od
nowa.

Teraz po roku od rozstania jestem już piąty miesiąc w nowym związku ze
starszym mężczyzną, kochanym, czułym, troskliwym i nie zazdrosnym.
Jestem mega szczęśliwa i tylko czasem wraca do mnie strach który gdzieś
jeszcze w moim sercu się czai, że on znowu wróci, że coś mi zrobi, ale
wtedy moja miłość patrząc czujnie w moje oczy wie co pojawiło się w
mojej głowie i przytula mnie. Czasem też zastanawiam się jak to
możliwe, że taka silna, niezależna i uparta kobieta jak ja, bo taka
jestem, mogła pozwolić komukolwiek tak siebie ograniczyć i zniewolić i
nie wiem jak to się stało. Czasem też mam do siebie żal o zmarnowany z
nim czas, o moje łzy i nerwy, ale wtedy patrzę w przyszłość i mimo,
że nie mam pewności że teraz będzie dobrze, że obecny związek nie
przerodzi się w piekło, to próbuję i staram się dostrzec powody dla
których można powiedzieć, że zdarzają się mężczyźni normalni,
mężczyźni przystosowani do życia.

Trzymam kciuki za wszystkie te z Was które tkwią jeszcze w chorych
związkach i zachęcam do działania, aby się z nich uwolnić. 
Pozdrawiam Was serdecznie - affable.  

16 komentarzy:

  1. :)wszystkiego dobrego i naj...:))

    OdpowiedzUsuń
  2. affable,
    Dziękujemy za Twoją opowieść :)

    Jesteś dzielną młodą kobietą.
    Życzę Ci dobrego życia.
    A trzeźwość spojrzenia nigdy nie zawadzi :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję :))) strasznie szybka publikacja :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytając takie historie, człowiekowi aż się serce ściska, ja jestem strsznie poturbowana psychicznie, ale nie byłam bita i poniżana, Trzymaj się, oby było tylko lepiej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To co takiego wydarzyło się u Ciebie? Służę pomocą :)

      Usuń
  5. Wątek pierścionka pojawił się też w mojej historii. Mój N przywiózł mi 3 miesiące po rozstaniu skromny pierścionek z malutkim brylantem. W dzień moich imienin, ale życzeń nie było, udał, że nie pamięta. Próbował mi wręczyć - nie chciałam przyjąć. Więc demonstracyjnie zostawił go na mojej półeczce z perfumami. Myślę, że traktował ten prezent jak ostatnią szansę powrotu do mnie. Tylko ja już wtedy wiedziałam, że żadne brylanty ni są w stanie zmienić jego charakteru. A pierścionek leży do dziś tam gdzie go położył. Tak - ku przestrodze. Lula.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A pierścionek na Twoim miejscu bym sprzedała i zafundowała sobie za ten brylant jakieś miły weekend w spa, przynajmniej byłoby to częściowe zadośćuczynienie Twoich złych wspomnień :)

      Usuń
  6. Szczerze to z perspektywy czasu jest mała część mnie która się cieszy, że to się stało, bo teraz już wiem, że nie dam z sobą zrobić czegoś takiego, znam te gierki, te zagrywki i jestem na tyle silna żeby za wczasu odejść. Co do pierścionka to nie wiem dlaczego wtedy dałam się skusić, może dlatego, żeby później się nie zastanawiać co byłoby gdyby. Zawsze mówię że lepiej coś zrobić i żałować, niż nie zrobić i żałować że się nie spróbowało.Może gdybym wtedy go nie przyjęła do teraz bym się zastanawiała, że może zmarnowałam szansę na miłość a tak wiem, że i tak nic by nie pomogło...

    OdpowiedzUsuń
  7. affable, witaj:)
    Jesteś taka młodziutka, a tyle już za Tobą. Ale (o ile mogą w ogóle być plusy takich przeżyć) masz szansę na długie spokojne i udane życie. Bo doświadczenie już masz. Teraz wiesz więcej o sobie niż niejedna kobieta nie dowie się w ciągu całego życia. Bo nie ma okazji. I dobrze, dobrze, że chociaż niektórym dane jest (albo potrafią sobie zbudować:) szczęśliwe życie.
    Dobrze, że ułożyłaś swój spokojny bezpieczny świat. I nie bój się, strach zniewala. Wiesz, że jeśli coś się zmieni - dasz radę. Już raz sobie poradziłaś. Bierz z ufnością to co dostajesz, jeśli tylko Ci służy:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za dobre słowa :) Masz całkowitą rację, misją tego tekstu było żeby inne kobiety które borykają się z tym problemem uwierzyły, że może być inaczej, że można sobie poradzić, bo wiem jaka ja byłam zagubiona i wystraszona na samym początku.

      Usuń
  8. Cóż, cisną się na usta proste słowa: Maleńka...jesteś Wielka :)

    OdpowiedzUsuń
  9. czytam blog i zastanawiam sie dlaczego jest tyle wspaniałych kobiet, a tak mało facetów. Czy dlatego sie tak zachowują ze wiedzą że jest ich mniej....
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  10. Olu, nie dlatego, że facetów jest mniej, tylko dlatego, że "wśród osób uazleżnionych od miłości jest wiecej kobiet niż mężczyzn. Z natury bardziej emocjonalne i skupione na sprawach duchowych, a nie materialnych, szukamy spełnienia w miłosci. Wiele z nas jednak w tych dążeniach przypomina ćmy, których żywot kończy się w ogniu świecy" to cytat z "Nałogowa miłość" E. Herzyk.
    Julka

    OdpowiedzUsuń
  11. Niech Twoja mądrość będzie dobrą radą na innych kobiet...

    OdpowiedzUsuń
  12. OD TEJ CHWILI BARDZO PROSZĘ O WYPOWIEDZI NA NOWYM BLOGU.

    BEZPOŚREDNI LINK


    http://uciekamydoprzodu.blog.pl/swiat-dla-kobiety

    OdpowiedzUsuń