UWAGA. BLOG ZAWIERA TREŚCI PRZEZNACZONE DLA OSÓB, KTÓRE UKOŃCZYŁY 18 LAT.

DROGA DO SIEBIE (VENA)


Wiele pytań… 
 
Uświadomiłam sobie, że w moim życiu, w moich związkach z mężczyznami powtarza się ciągle podobny schemat. Piękny początek, ja na piedestale, motyle, szaleństwo, facet zakochany po uszy, ja z początku troszkę mniej, ale z dnia na dzień coraz więcej. Aż wybucha romantyczna, „jedyna”, największa w życiu miłość. Szczęście, radość, euforia, wszystko dobrze, wszystko razem, pasujemy do siebie jak kluczyk do zamka! A potem… powolny, ledwie zauważalny dla mnie proces mojego schodzenia z piedestału i zajmowania coraz gorszej pozycji, brania na siebie coraz większej liczby obowiązków, godzenia się na zaniedbanie, usprawiedliwiania dziwnych zachowań, wypierania symptomów, że dzieje się coś złego. Wreszcie staje się jasne, że to koniec miłości… motyle odfrunęły, on ma mnie w nosie i odchodzi lub robi coś takiego, czego ja nie jestem w stanie zaakceptować i to ja muszę odejść. Towarzyszy mi wielkie zdziwienie. Jak to się mogło stać??? Przecież miało być tak pięknie…

Dlaczego ja, kobieta, która przez całe życie wzbudzała zainteresowanie mężczyzn, która częściej miała problem z nadmiarem „konkurentów” niż z ich brakiem, która umie i chce kochać, wciąż nie trafiam na takiego, który by to naprawdę docenił, dla którego byłabym najpierwszą i jedyną na długo, a nie tylko na jakiś czas, który by się o mnie starał i troszczył, a ja mogłabym odwdzięczać się tym wszystkim, co potrafię dać. Co robię źle? Dlaczego mam takie pieprzone szczęście, że przyciągam takich, którzy najpierw mnie chcą, a potem im się odmienia? Albo przyciągam jakichś nieudaczników. Co jest, do jasnej Anielki? Jestem dobra, inteligentna, kochająca, atrakcyjna, zaradna, mądra, wartościowa, a wciąż mi się nie układa? Dlaczego? Dlaczego wciąż trafiam na jakieś wadliwe, toksyczne egzemplarze, które po pierwszej euforycznej fazie spychają mnie do podrzędnej pozycji? I to ważniejsze pytanie: Dlaczego ja się na to godzę? I kolejne: Co we mnie jest nie tak, że przyciągam i wybieram właśnie takie egzemplarze? Jaki jest mój defekt? Bo, że oni mają defekty to już wiem, i to wiem jakie. Ale ja? Ta, która potrafi kochać prawie doskonale? Ta, która wszystko rozumie, jest dla swojego mężczyzny tolerancyjna, akceptująca, empatyczna, wspierająca, pomocna, życzliwa. No wprost ideał! Przecież żaden z nich nie miał i nie będzie miał takiej kobiety. Przepraszam, że co? Że jestem zarozumiała? Nie, to po prostu wysoka samoocena. Byłam o niej przekonana, tym bardziej dziwiło mnie, że ci zakochani mężczyźni z czasem odsuwali się ode mnie, przestawali się starać i mnie szanować, zamiast być wdzięczni losowi, że postawił mnie na ich drodze.
 
Pytania te uderzyły we mnie ze zwielokrotnioną mocą, gdy rozstałam się z kolejnym partnerem. Tak silnie we mnie dźwięczały, że nie mogłam nie zacząć szukać na nie odpowiedzi.  Byłam w bardzo kiepskiej formie psychicznej. No cóż, nie będę ukrywać. Znalazłam się w kolejnym już leju po bombie, na samym jego dnie, na dnie tak głębokim, jak nigdy wcześniej.
 
Nauczona wcześniejszymi doświadczeniami wiedziałam, że za żadne skarby świata nie mogę i nie chcę tam pozostać, że muszę się ratować i choćbym miała pazurami wydrapywać się z tej czarnej dziury, to to zrobię. I użyję wszystkich znanych mi sposobów i tych których jeszcze nie znam, ale je znajdę, i nie poddam się, i stanę wyprostowana z podniesioną głową, choćby miało mnie to wiele kosztować. Od czasu wykaraskania się z małżeństwa z alkoholikiem, wiedziałam, że posiadam siłę i że muszę ją w sobie odnaleźć i jej użyć. Wiedziałam to od razu i byłam tego pewna. Wiedziałam też, że tym razem muszę dojść do sedna, dotrzeć do przyczyny i ją uleczyć.
 
Po omacku zaczęłam szukać odpowiedzi na moje pytania. Rozmawiałam z psychologami, kupowałam i czytałam masę książek - wszystko co mi wpadło w rękę, szukałam w Internecie, rozmawiałam z przyjaciółmi. I w końcu sama siebie zdiagnozowałam.

…i odpowiedź
 
Dotarłam – jestem KKZB. Kobieta kochająca za bardzo. Na dodatek uzależniona od miłości romantycznej. Trafiłam na dobre kobiece forum i wspaniałe kobiety oraz na stronę Kobiecych Serc. To, czego tam się dowiedziałam, potwierdziło moją diagnozę. Od tego momentu wiedziałam z czym walczę.

Pojawiły się kolejne pytania. Skąd „to” się u mnie wzięło i jak z „tego” wyjść?


Wybieram siebie.

Moje wyjście z mgły odbywało się w ciężkich warunkach.
 
 Z jednej strony bardzo ucieszyłam się (aż się popłakałam z ulgi), że nareszcie wiem, że już nie będę jak dziecko we mgle, bo demon został rozpoznany. Z drugiej, poczułam niesamowity żal, że stało się to tak późno, że tyle czasu zmarnowałam na nieodpowiednich mężczyzn i na iluzje, jakie sobie tworzyłam i w nich żyłam, zamiast żyć normalnym, prawdziwym życiem.
 
Była też trzecia strona, ta pochodząca z moich uzależnień. Ta strona była zadowolona, że nie odkryłam tego wcześniej, bo dzięki temu przeżyłam kilka wspaniałych bajek. Lubiłam się zakochiwać, miłość działała na mnie jak narkotyk, zakochana czułam się na haju. Często swój stan porównywałam do unoszenia się nad ziemią jak balonik wypełniony marzeniami... To co, że bajki miały kiepskie zakończenia, ale jazda na początku była przednia i wynosiła mnie wysoko, a to dawało mnogość doznań i iluzoryczne wrażenie szczęścia i spełnienia. A ile wspomnień!
 
Najpierw musiałam stoczyć więc walkę sama z sobą. Moje uzależnienie domagało się „klina” – kolejnego mężczyzny, który dostarczyłby mi motyli, a ja mogłabym się na niego rzucić ze swoimi uczuciami. Mój rozum mówił – DOŚĆ! MAŁO CI? Najpierw zrób porządek z sobą!
 
Tym razem posłuchałam rozumu. Wybrałam SIEBIE. I dla siebie uzbroiłam się w determinację.
 
Ciężko było z trzech powodów.  
 
Pierwszy powód: żałoba. Przechodziłam wszystkie etapy żałoby po stracie bliskiej osoby, chociaż ta osoba dalej żyła, tylko już beze mnie. Tak często myślałam, że wolałabym, żeby umarł, zanim się rozstaliśmy. Nie doznałabym tego strasznego uczucia odrzucenia. Zaliczyłam wszystkie przeplatające się fazy żałoby  - szok, zaprzeczanie, złość, gniew, żal, otępienie, przypominanie, depresja, wycofanie, akceptacja…? …nie, apiat od nowa – z głównym naciskiem na złość, gniew, żal i przypominanie. Dziś po kilkunastu miesiącach jeszcze nie osiągnęłam pełnego stanu akceptacji. Może gdy skończę to pisanie, gdy rozdłubię sobie głowę po raz kolejny i wywalę to wszystko z siebie wyklikując na ekran monitora i puszczając w sieć, może wtedy nastąpi zakończenie procesu. Mam taką nadzieję.
 
Drugi powód: objawy odstawienne. Syndrom KKZB i uzależnienie od miłości w swym działaniu są podobne do wszystkich innych uzależnień. Jak palacz - nikotyny, jak seksoholik - seksu, tak uzależniona od miłości i kochająca za bardzo potrzebuje motyli w brzuchu i możliwości oddawania się (w szerokim znaczeniu) obiektowi swojego uzależnienia. Często przez to cierpi, ale nie wyobraża sobie miłości bez tych elementów. Odstawienie obiektu, zwłaszcza nagłe, wywołuje objawy zespołu abstynencyjnego takie jak nerwowość, huśtawki nastrojów, rozbicie, brak apetytu, depresja, bezsenność, obsesyjne myśli, przemożna chęć nawiązania kontaktu czyli „sztachnięcia się” i inne.
 
Trzeci powód: klimakterium. Myślę, że okres życia w jakim się właśnie znajduję dodatkowo wzmógł wszystkie wymienione wyżej objawy. Kobiety pozostające w zupełnie zdrowych relacjach w tym okresie życia miewają stany depresyjne, huśtawki nastrojów spowodowane huśtawkami hormonów, nie potrzebują do tego żadnej traumy. Trauma spowodowana rozstaniem w okresie klimakterium jest szczególnie dotkliwa, ponieważ zbiega się w czasie z naturalnym załamaniem poczucia atrakcyjności kobiety. I potrzebą jej potwierdzenia. A tu zonk – właśnie ktoś mi pokazał, że dla niego nie jestem atrakcyjna.
 
To chyba tak jest, że największego kopa do zmian w sobie dostajemy wtedy, kiedy dostajemy bolesnego kopa od losu.
 
Autoterapia.

Diagnoza postawiona. Można rozpocząć autoterapię. Zaplanowałam ją sobie w trzech obszarach:

I. JA, MOJE WNĘTRZE I RELACJE Z INNYMI.
Cel – porządkowanie swojego wnętrza. Równowaga psychiczna. Spokój wewnętrzny. Miłość do siebie. Akceptacja. Pozbycie się „kochania za bardzo”. Poprawa relacji z innymi.

II OTOCZENIE.
Cel - porządkowanie swojego otoczenia i zajęcie swojego czasu pożytecznymi rzeczami.

III. PRACA.
Cel - Konsekwencja. Satysfakcja z pracy. Podnoszenie kwalifikacji. Rozwój biznesu.

Najważniejszy był punkt I. Działałam w nim z największym zapałem. Swoją autoterapią objęłam także pkt II i III, bo te obszary zaniedbałam z powodu moich problemów ze sobą. Postanowiłam, że uznam, że autoterapia dała skutek, kiedy będę spokojna i pogodna, wokół mnie będzie panował porządek, a sprawy zawodowe będą sprawnie i należycie posuwać się do przodu.

To był plan, miał być konsekwentnie realizowany dzień po dniu, jednak miałam duże problemy z uporządkowanym działaniem. Tyle było do zrobienia, a we mnie chaos! Tyle było do przeczytania, do przeanalizowania, że nie wiedziałam od czego zacząć i co jest ważniejsze. Chciałam wszystko naraz i może przez to trochę chwilami kręciłam się w kółko. I na początku moje uciekanie do przodu bardziej przypominało czołganie się niż bieg. Mimo to, stale, małymi kroczkami, posuwałam się do przodu. Czasami musiałam wrócić w to samo miejsce i przyjrzeć się sobie po raz kolejny. Najważniejsze było to, by nie przerwać zaczętego procesu, by skupić się na swoim problemie, a nie na problemach moich partnerów, by znaleźć w sobie przyczynę niepowodzeń i wyciągnąć z tej wiedzy odpowiednie wnioski.
 
Dzięki pomocy koleżanek z forum, na start zostałam zaopatrzona w pokaźną bibliotekę literatury ratunkowej. Na bieżąco pojawiały się nowe tytuły. Okazało się, że temat, chociaż nie jest szeroko znany, to jednak „dorobił się” już kilku ważnych i naprawdę dobrych pozycji. Dodatkowo, literatura z zakresu uzależnień i współuzależnień także okazywała się być przydatna.

Gdybym chciała opisać swoją drogę do siebie w sposób chronologiczny, byłoby to dość chaotyczne ze względu na „skakanie” z tematu na temat, dlatego spróbuję pogrupować moje przemyślenia wokół następujących wątków:


1.    Dzieciństwo czyli grzeczna dziewczynka z dobrego domu
2.    Ideały czyli „Miłość cierpliwa jest…”
3.    Moi mężczyźni czyli jak wyłuskać wybrakowany egzemplarz z tłumu.
4.    Błędy czyli co robić, żeby być wzorową KKZB
5.    Wewnętrzne dziecko czyli to czego nie wiedziałam o sobie
6.    Pokochać siebie czyli kto jest najważniejszy w moim życiu
7.    Droga do siebie czyli jak uciekać to tylko do przodu
8.    Nowa ja czyli chcę być diamentowa
9.    Dla Ciebie czyli nie wyważaj otwartych drzwi

Jeśli chcesz przyjrzeć się mojej drodze do siebie - zapraszam do kolejnych odsłon.

Dzieciństwo czyli grzeczna dziewczynka z dobrego domu.

W literaturze stoi napisane, że podatnymi na syndrom KZB są przede wszystkim kobiety, które pochodzą z rodzin w jakiś sposób patologicznych – alkoholowych, dysfunkcyjnych. Ale skoro ja tu jestem, to znaczy, że drugi biegun też istnieje.

Byłam szczęśliwym dzieckiem. W domu czułam się bezpiecznie i dobrze. Byłam zadbana, miałam wszystko co jest potrzebne do rozwoju – byt materialny, spokój, stabilność, opiekę i staranie rodziców. Stale obowiązywały te same reguły, wszystko było przewidywalne i pewne. Jak pory roku, jak dzień i noc. Jak to, że w niedzielę całą rodziną idzie się do kościoła, potem na cmentarz, a na obiad jest rosół z makaronem robionym przez mamę, na drugie potrawka z kurczaka, ziemniaki i gotowane buraczki. Na deser kompot i szarlotka. Przez wiele lat myślałam, że wszędzie jest tak samo. 

Byłam wychowywana na grzeczną i posłuszną dziewczynkę, która nie zapomina mówić dzień dobry, dziękuję i przepraszam, a wieczorem pomodlić się do Aniołka i do Bozi. Bozia była najważniejsza, a zaraz potem tato. Tato niewiele się odzywał. Nie musiał i tak zawsze było tak jak chciał. Zawsze miał rację i nikt z tym nie dyskutował - ani mama, ani ja czy siostra. Był porządnym, uczciwym i pracowitym człowiekiem. Nigdy nie widziałam go pijanego, nie palił papierosów, wracał zaraz po pracy. Gdy coś mu się nie podobało, to nie krzyczał, wystarczyło, że spojrzał. Był zamknięty i skrywał wszelkie uczucia. Nigdy nas nie przytulał, nie mówił, że kocha, nie chwalił. Zawsze się go trochę bałam, ale też zawsze czułam się przy nim bezpiecznie. Był opoką. Opoka to fundament, stabilność, coś trwałego, ale opoka to też kamień… trudno się przez taki kamień przebić. Ja nie próbowałam. Do tej pory nie spróbowałam.

Mama była ciepłą, dobrą, uległą kobietą. Dbała o nas i kochała. O sobie myślała na końcu, wszyscy byli ważniejsi od niej. Tato trochę ją lekceważył, nie robił tego ostentacyjnie, jako dziecko w ogóle tego nie widziałam, dopiero później.
Tak więc, jako dziecko,  święcie  wierzyłam w Aniołka, Bozię, świętego Mikołaja, a także w to, że rodzice są po to, by opiekować się dziećmi, mężczyzna ma chodzić do pracy, zarabiać pieniądze i być autorytetem, a kobieta ma wychowywać dzieci i dbać o zaspokojenie potrzeb domowników, nawet jeśli też chodzi do pracy. Tato może spać po obiedzie, mama  - nie. Mój świat był niezmącony, bo miałam mało kontaktu z rówieśnikami, bardzo rzadko chodziłam do kogoś innego do domu, mama wolała, gdy to ja przyprowadzałam koleżanki, chociaż nie była zadowolona, gdy siedziały zbyt długo.

Niewątpliwie mój dom rodzinny był domem przyzwoitym. I typowo patriarchalnym. Dziś mogę powiedzieć, że jako dziecko byłam dość skutecznie chowana pod kloszem. 

To był dom sterylny jeśli chodzi o sprawy seksualności. Mój ojciec ma 80+, mama zmarła kilka lat temu w wieku 70+. Przez całe życie NIGDY nie słyszałam z ich ust takich słów jak seks, seksualność, płeć, kobiecość, męskość, partnerstwo, stosunek, nie mówiąc o nazywaniu intymnych części ciała (ani medycznie, ani potocznie, ani tym bardziej wulgarnie). Te słowa nie istniały. Nawet słowo „dupa” nie istniało. Miesiączka też była tematem tabu. Pierwszą miesiączkę przeżyłam sama nie mówiąc nic nikomu. Kupowanie waty (gdy byłam młodą dziewczyną używało się waty), nie dość, że trudne w czasach komuny, gdy wszystkiego brakowało, było też dla mnie niesamowicie wstydliwe, ukrywałam się z takimi zakupami nawet przed matką. Od kolegi w szkole dowiedziałam się, że zakrwawione majtki pierze się w zimnej wodzie. Bo nawet tego mama mi nie powiedziała.

Był jeden wyłom w tej sterylności. Będąc w 5 czy 6 klasie szkoły podstawowej znalazłam w domu książkę Van der Velda „Małżeństwo doskonałe” o współżyciu płciowym (wtedy nawet w książkach nie używało się słowa seks). Do dziś nie wiem, czy ta książka była przede mną schowana, a ja przypadkiem ją znalazłam (czytałam wszystko, co mi w rękę wpadło) czy wręcz przeciwnie - „podłożona” przez mamę, żebym znalazła i sama się uświadomiła. Obstawiam z prawdopodobieństwem 90% to pierwsze, bo nie przypuszczam, że mama chciała w sposób profesjonalny nauczyć 11-latkę pozycji seksualnych. W ten sposób wiedza „podwórkowa” została zweryfikowana wiedzą książkową na wysokim poziomie. Nie pamiętam, czy w tej książce było coś o uczuciach. Jeśli nawet było, to nie zwróciłam na to uwagi, pochłonęły mnie szczegóły „techniczne” i fizjologiczne.

Nigdy nie widziałam, żeby rodzice się całowali, przytulali, żartowali, przekomarzali, flirtowali. Zupełna zewnętrzna aseksualność.

I w tym sterylnym środowisku dojrzewałam, stawałam się kobietą, marzyłam o miłości. Jej opisy znajdowałam w książkach i filmach – wielkie fascynacje, wzloty, uniesienia! To była miłość!!! Ci mężczyźni wielbiący kobiety, ta namiętność i tęsknota! Och, żeby mnie ktoś TAK pokochał!

 „…Jeśli ich rodzice się kłócili, nie lubili wzajemnie, nie spali ze sobą albo robili to rzadko i niechętnie – to one  nie mogą marzyć o takiej miłości, jaką widziały w rodzinnym domu czy u sąsiadów. Wierzą w jej piękną, romantyczną wizję. Ten mit skazuje kobiety na uwodzicieli. Tylko oni potrafią mówić tak, jak sobie wymarzyły. Jeśli mężczyzna powie: „fajna jesteś, ładna, lubię cię, to – kurde – kto to jest? Taki szarak… Ale gdy taki niegrzeczny poleci w nocy na klomb miejski, gdy przeskoczy przez płot sąsiadów i narwie dla niej róż – to tak! A przecież on kradnie te róże dlatego, że go na nie nie stać albo mu żal dla niej forsy. Ale ona myśli, że chce ją oszołomić swoją niezwykłą zuchwałością, że jest niebanalny… I jest zachwycona, że ma taką wyobraźnię. W jego wyobraźni widzi siebie…” / Beata Pawłowicz – Zwierciadło/
 
Poza pierwszym fragmentem pierwszego zdania, które powinno w moim przypadku brzmieć „Jeśli jej rodzice nie okazywali sobie uczuć, nie byli wzorem męskości i kobiecości – to…” – reszta jest o mnie.

Z braku wzoru miłości i kobiecości w domu, moim wzorem stała się Scarlett O’Hara z „Przeminęło z wiatrem”. Kobieta niezwykle silna, zaradna i przebojowa, a jednocześnie zupełnie odrealniona i nie radząca sobie w sprawach miłości. Czytałam książkę kilka razy i wielokrotnie oglądałam film. Wiem, że moja mama też była zachwycona Scarlett, ale nie potrafiła stać się taką silną kobietą. Ja nie chciałam być jak mama. Chciałam być zupełnie inna – taka zaradna i samodzielna jak Scarlett, tylko w miłości miało mi się poszczęścić. A mój mężczyzna miał być tak odpowiedzialny jak mój tato, a jednocześnie miał mnie kochać szaleńczo i namiętnie jak ci amanci w filmach. Taki pakiet sobie wymarzyłam.

Dopiero niedawno, w wieku bardzo dojrzałym, poczułam żal do rodziców, że chociaż tak się starali i jako rodzice naprawdę byli dobrzy, i zapewniali mi wszystko, to nie wyposażyli mnie w coś bardzo ważnego. Nie pokazali mi, że dom to nie tylko rodzice i dzieci, ale także kobieta i mężczyzna, którzy kochają się miłością codzienną, którzy są dla siebie czuli, którzy mają względem siebie jakieś emocje, okazują je i radzą sobie z nimi, że istnieje coś takiego jak erotyzm i partnerstwo.

I tak oto dotarłam do pierwszej przyczyny moich uzależnień jaką okazał się być mój dom rodzinny, który całe życie uważałam za prawie idealny i absolutnie moich problemów nie wiązałam z tym sielskim, dobrym dzieciństwem. Dziewczynka z dobrego domu stała się KKZB uzależnioną od miłości romantycznej.

Ideały czyli „Miłość cierpliwa jest…”

Młodość! Pierwsze zauroczenia, zawroty głowy. Zakochiwałam się bez pamięci. Inne dziewczyny spotykały się z tym, z tamtym, ja wpadałam jak śliwka w kompot. Miałam szesnaście lat, chodziłam również z szesnastolatkiem, byliśmy dzieciakami, a ja już snułam wizje naszego przyszłego, wspólnego życia. Oczekiwałam poważnego, stabilnego, trwałego związku, takiego „na zawsze i na wieczność”, a wybierałam do niego niespokojnego ducha, pędziwiatra nie mogącego zagrzać miejsca. Sprzeczność nie dająca się pogodzić, ja jednak z uporem maniaka wierzyłam, że to jest możliwe  i moje kolejne wybory, nie tylko te młodzieńcze, odbywały się według tego klucza. Po pierwsze nie mógł być NUDNY i przewidywalny jak mój tato. Dlatego nie był to zakochany we mnie prymus S – inteligentny, zdolny, przy tym poukładany, nad wyraz grzeczny i solidny, tylko był to A, równie zdolny i inteligentny, ale o wiele bardziej ciekawy. Miał mnóstwo zajęć, przyjaciół, pomysłów. Ciągle gdzieś leciał, z kimś się spotykał. A ja czekałam. Wiecznie na niego czekałam i złościłam się, że dla mnie nie ma czasu. Najchętniej zamknęłabym go w złotej klatce i wypuszczała tylko po to, żeby się ze mną całował. A potem z powrotem do klatki. Żeby był MÓJ,  tylko mój, NA ZAWSZE. Może S byłby z tego zadowolony, ale nie A. Wytrwał ze mną kilka miesięcy na zasadzie – on latał, ja czekałam, a spotykaliśmy się po to, żeby się całować. Po powrocie z wakacji przestał się do mnie odzywać. I to była moja pierwsza wielka czarna doopa. Potrafiłam godzinami leżeć na podłodze, słuchać „Samby pa Ti” Santany i przeżywać rozstanie.

(W nawiasie dodam, że S do dziś jest z jedną i tą samą żoną, pracuje na uczelni i systematycznie przysyła mi kartki na święta. A ma trzecią żonę. Pierwsza była jego rówieśnicą, druga była około dychę młodsza, ta trzecia jest młodsza prawie o połowę… niedawno zostali rodzicami.)

Z „otchłani rozpaczy” dość szybko wyrwał mnie Kajtek. To był mój pierwszy w życiu „klin” i za chwilę znów byłam zakochana po uszy. Z „klina” zrobiła się Wielka Miłość, tym razem obustronna. Kajtek był rozrabiaką z milionem pomysłów na godzinę, a w środku wrażliwcem, marzycielem i romantykiem. Może to on był  moją połówką? Lubię w to wierzyć, bo chyba pasowaliśmy do siebie, niestety nie udało nam się. Byliśmy tak pewni swojej miłości, że w pewnym momencie przestaliśmy o nią dbać … i „posypało” się. Nie umieliśmy „pozbierać”. 

Kajtek podarował mi coś, co zapadło głęboko i na długo w mojej duszy. Był to I List do Koryntian św. Pawła:

Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje.

Czyż to nie brzmi jak hymn KKZB? A zwłaszcza "wszystko znosi, wszystkiemu wierzy i wszystko przetrzyma"? Umiałam ten "hymn" na pamięć i starałam się zgodnie z nim postępować. Chciałam tak kochać, to był mój cel, ideał do którego dążyłam, a gdy ktoś mówił, że ideałów nie ma, odpowiadałam: „Ideałów nie ma, ale trzeba w nie wierzyć, by wiedzieć w jakim kierunku należy dążyć”. I dążyłam, nie bez porażek, ale wciąż miałam w głowie ten tekst i te ideały. 

Do wcześniejszego marzenia o mężczyźnie odpowiedzialnym jak ojciec, a jednocześnie  szalonym i namiętnym jak bohater romansu dodałam sobie przepis na miłość doskonałą, spreparowany przez chrześcijańskiego apostoła. Uwierzyłam, że gdy będę to stosować, to osiągnę szczęście.

I może wszystko byłoby dobrze, gdyby ci, których wybierałam również mieli takie ideały i do nich dążyli. 

Niestety, tak nie było.

Moi mężczyźni, czyli jak wyłuskać wybrakowany egzemplarz z tłumu.

Moi mężczyźni. Jeszcze nie tak dawno myślałam, że napiszę o nich książkę, coś zupełnie innego niż piszę teraz. Taką romantyczną, o Wielkich Miłościach, o historiach z różnymi zwrotami akcji, z uniesieniami, wzlotami i upadkami. Może to nawet byłoby ciekawe dla czynnych i nieświadomych swego uzależnienia KKZB, taki pamiętnik ich „siostry”, może by się wzruszały moimi wzruszeniami i razem ze mną przeżywały moje udręki, rozczarowania i horrory. Oraz iluzje, iluzje, iluzje.

Dziś nie umiałabym już takiej książki napisać, zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć na te związki, na tych mężczyzn, a przede wszystkim na siebie. Dziś nawet mi się nie chce zajmować tymi facetami. Byli w centrum mojego życia, a teraz? Może niektórzy z nich, gdyby przeczytali te słowa byliby zawiedzeni lub zdziwieni faktem, że nie chce mi się o nich pisać i rozwodzić nad nimi – przecież swego czasu byli NAJWAŻNIEJSI. Tak. BYLI. Byli i już nie są. Teraz najważniejsza dla siebie jestem JA. Dlatego nie będę szczegółowo opisywać moich kolejnych NAJWAŻNIEJSZYCH. Wyjątkowych i jedynych. Wspaniałych. Tak, tak – tak o nich myślałam. A oni faktycznie byli wspaniali, najwspanialsi dla siebie samych. Ja dla nich nie byłam ważna. W każdym razie nie na tyle by starać się o mnie, by uznać mnie za kogoś choć w połowie tak ważnego jak oni byli dla mnie. Nie mogę jednak ich pominąć całkowicie, bo to przecież w relacjach z nimi objawiło się moje uzależnienie, a cały proces „drogi do siebie” dotyczy mojego wychodzenia ze schematu nieszczęśliwych i toksycznych związków.

Byłam w kilku związkach, najdłuższy z nich trwał 24 lata, inne rok lub kilka lat. W żadnym z nich nie udało się stworzyć na dłuższą metę partnerskich, szczerych, dobrych i trwałych relacji opartych na zaufaniu, wzajemności, współmierności i szacunku i monogamii.

Kim byli ci mężczyźni? Co w nich mnie pociągało? Kto się mną interesował i kogo ja wybierałam? Tytuł rozdziału jest trochę mylący, ponieważ nie dam recepty jak rozpoznać w tłumie, który facet ma jaki defekt, bo tego nigdy nie umiałam. U mnie działało to tak, że gdy kogoś wybrałam, to prędzej czy później okazywało się, że facet, oprócz tych zalet, które dostrzegałam, ma w pakiecie coś nie do zaakceptowania. Taki miałam wbudowany radar. A może właśnie brak radaru, który by mnie ostrzegał.

Mam za sobą prawie 20-letnie małżeństwo z alkoholikiem. Zajrzyj na wątek Kataliny – ja to wszystko też znam. Znam ciągłe oczekiwanie na powrót, wiem co to upokorzenie, wstyd, poczucie porażki i bezradność. Znam smutek i rozgoryczenie. Tkwiąc w tym małżeństwie czułam jakby jakiś ciężar leżał mi na klatce piersiowej, a do nóg jakbym miała przytroczony kamień. Czułam to fizycznie, czasami trudno było mi oddychać i byłam wiecznie zmęczona i przygnębiona. Bardzo długo nie umiałam się od tego uwolnić. Decyzja o odejściu dojrzewała we mnie kilka długich lat. Emocjonalnie odeszłam od męża już dawno. Potem odmówiłam łoża, ale wciąż przy nim trwałam. Co mnie trzymało? To, że ślubowałam? Brak odwagi? Dziś myślę, że brak miłości i szacunku do siebie. 

Wtedy poznałam ZU. Miał być tylko wirtualną odskocznią, stał się przyjacielem, a potem kochankiem. Oczywiście zakochałam się i pokochałam szczerze. I niech posypią się gromy -  ZU był żonaty. Sytuacja moralnie nieakceptowalna, to pewnie za nią los zgotował mi to, co stało się później, ale wtedy ZU był moim ratunkiem, dał mi impuls, który obudził we mnie chęć do życia i siłę do zmiany i wyrwania się z toksycznego małżeństwa. 
W tym czasie sytuacja w domu zaczęła się coraz bardziej pogarszać. Moment decydujący nastąpił wtedy, gdy moja nastoletnia córka zaczęła otwarcie przeciwstawiać się ojcu, dochodziło między nimi do awantur. Pamiętam ten dzień, kiedy wybuchła kolejna awantura, kłócili się bardziej zażarcie i krzyczeli głośniej niż zwykle, a mój młodszy syn siedział na swoim tapczaniku, wziął się za głowę i powiedział: „Ja już tego nie wytrzymam, ja się zabiję.” Gdy dziś o tym piszę, to mi wstyd, że pozwoliłam na taką sytuację, byłam bierna i bezradna, gdy moje dzieci cierpiały - córka walczy z pijanym ojcem, syn się boi - a ja ich z tego miejsca nie zabieram! Ja, dorosła kobieta, matka! Niewybaczalne! To było moje dno. Kropla, która przepełniła czarę. Napisałam pozew o rozwód i wyprowadziłam się z dziećmi na stancję. Nie odchodziłam do ZU, odchodziłam od męża. Niedługo po moim rozwodzie ZU przestał się ze mną spotykać. 

Zostałam sama. SAMA!? Tak nie może być! KLINA!
Jednym z błędów popełnianych przeze mnie za każdym razem, było przechodzenie „z rąk do rąk”. Nie dawałam sobie czasu na pobycie ze sobą, na ochłonięcie po jednej relacji zanim weszłam w następną. Nie dopuszczałam do samotności, klin musiał się znaleźć natychmiast i się znajdował. Byłam jak alkoholik, który nie dopuszcza do kaca. Normalnie powinno to wyglądać tak, że jest czas pożegnania, czas rozstania, czas żałoby, czas akceptacji i dopiero czas nawiązywania nowej znajomości, poznawania, zakochania, wejścia w nową relację. U mnie te czasy się mieszały, wiele z tych etapów wręcz pomijałam. Przenosiłam emocje z jednego partnera na następnego i tak stało się i tym razem. Bardzo szybko się pocieszyłam. Jednak okazało się, że to nie jest to. Facet nie dostarczał mi dostatecznej ilości adrenaliny, był nudny jak flaki z olejem, płytki i do tego beznadziejny w łóżku. Temu gniotowi nie udało mi się nadać rangi, choć dzielnie próbowałam przez cały rok. Po roku bez większego żalu rozstałam się z nim i już następnego dnia zaczęłam rozglądać się za kolejnym klinem. Jak jakaś ćma bez zastanowienia się nad sobą, bez wyciągnięcia wniosków z dotychczasowych doświadczeń, z następujących po sobie nieudanych i dziwnych związków, znów leciałam w kolejne ramiona. Tak bardzo chciałam kochać i być kochana, w końcu naprawdę kochana. 

Znów bardzo szybko znalazłam kolejnego „dostawcę” motyli. Byłam zauroczona. To ON! Całe życie na Ciebie czekałam! Zgłupiałam ze szczęścia. Nareszcie! To będzie mój ostatni związek, ten prawdziwy, ten najważniejszy! Tak właśnie myślałam. Pokładałam w nim wielkie nadzieje, tak bardzo chciałam, żeby mi się w końcu udało, tak bardzo się starałam. Nie wiedziałam, nie chciałam wiedzieć, nie chciałam dopuścić do świadomości, że tylko mnie na tym zależy, a mężczyzna, którego obdarzyłam tą swoją IDEALNĄ MIŁOŚCIĄ jak zwykle szczerą i oddaną, to egoista, łajdak, tchórz i zdrajca, człowiek pozbawiony głębszych uczuć i przyzwoitości. Nie chce mi się zastanawiać, czy był to zwykły kurewicz czy kliniczny przypadek jakiegoś zaburzenia osobowości. Dla mnie to właściwie bez większego znaczenia, bo efekt ten sam – ja wniosłam do związku dobro, miłość, szacunek, bezinteresowność i dobre intencje, on odpłacił mi kłamstwem i zdradą. Konfrontacja mojej imaginacji o odnalezieniu mężczyzny mojego życia z rzeczywistością była jak zderzenie z TIRem. Jedna wielka masakra. I jedna wielka pomyłka. On nie zasługuje na to bym więcej o nim pisała. Nie jest wart moich myśli i słów. Wspominam o nim tylko po to, by pokazać, że traumatyczne rozstanie, które rozwala człowieka na miliony kawałeczków, można przeżyć, można po nim powstać i co najważniejsze, można przekuć w swój osobisty rozwój i wzrost.
 
Ciągle jest mi wstyd, że musiałam zaliczyć cały przekrój psychofagów, aby dotarło do mnie, że to we mnie jest coś nie tak, co sprawiało, że przyciągałam same wadliwe egzemplarze. Wyłuskiwałam je bezbłędnie z tłumu, nadawałam im rangę i pozwalałam w szybkim czasie degradować siebie do podrzędnej pozycji lub od razu się na niej ustawiać. W moich związkach przede mną była wódka, żona lub inne kobiety. A dla mnie najważniejsi byli ONI, ważniejsi ode mnie. I ja na to się godziłam i pozwalałam latami. CAŁYMI LATAMI!
Uzmysłowienie sobie, że godzenie się na wciąż drugą pozycję jest oznaką braku miłości do siebie otworzyło mi oczy i nagle wszystko zobaczyłam z innej perspektywy – siebie, mężczyzn i miłość, która wcale nie musi „wszystkiego znosić”, bo gdy „znosi” to jest chora, a nie idealna.


Czy lista moich mężczyzn jest już zamknięta? Może tak, a może nie. Czas pokaże. Myślenie o tym nie jest moją obsesją. Tym razem nie szukam już klina. Już wiem, że potrafię żyć bez mężczyzny i to wcale nie gorzej. Powiem więcej – zdecydowanie lepiej niż to bywało z nieodpowiednimi mężczyznami. Jeśli spotkam kogoś odpowiedniego, to może spróbuję, jeśli nie, też będę szczęśliwa.



Błędy czyli co robić, by być wzorową KKZB

A teraz, moje drogie, UWAGA – będzie przewrotnie. Zaznaczam, że przewrotnie, bo „rasowa” KKZB byłaby gotowa uznać, że wiele z tego co zostanie poniżej napisane, naprawdę powinna robić. Więc NIE! Rób to tylko w przypadku, kiedy podjęłaś decyzję, aby dalej tkwić w swoim uzależnieniu i za żadne skarby świata z niego nie wyjść. Jeśli w poniższych zdaniach nie dostrzeżesz sarkazmu i ironii, to znaczy, że jest z Tobą naprawdę źle…

  • Dawaj z siebie tyle ile możesz, staraj się bardzo, żeby wszystko dobrze się układało, żeby nie popełnić błędu, żeby ON był z Ciebie zadowolony, żeby ON był szczęśliwy. Przecież Twoje szczęście zależy od JEGO szczęścia.  Bądź ofiarną przyjaciółką, pełną poświęcenia i troski o NIEGO, zapominaj o sobie, wciąż myśląc o szczęściu partnera.
  • Kręć sobie w głowie piękne filmy, najlepiej typu baśń, w której grasz główną rolę księżniczki, a twój misiek niebiańskookiego Hero, wspaniałego i odważnego, pokonującego wszelkie przeszkody walczącego ze wszystkimi napotkanymi smokami i zakochanego w Tobie na wieki wieków amen. Niech ta baśń będzie tak piękna, że gdyby ją zrealizować, to dostałabyś Oskara we wszystkich kategoriach. Wierz święcie, że to nie baśń, a Twoja realna przyszłość.
  • Sygnały, które powinny zaświecić Ci w głowie czerwoną lampkę, skutecznie i stale ignoruj, kochaj bez względu na wszystko. I dalej kręć sobie baśń.
  • Nie wierz, że można kochać „za bardzo”. Czyż miłość nie polega na staraniu się, żeby wszystko było jak najlepiej, na wybaczaniu, na cierpliwości itd? Nawet jeśli zauważysz te czerwone lampki, to nadal bądź dobra, wierna, wybaczająca. Nawet jeśli odkryjesz, że Cię oszukuje lub zdradza nie mów DOŚĆ! Nadal bądź uległa. On na pewno się pomylił, pogubił, zbłądził, bo miał trudne dzieciństwo, koledzy go namówili, ale przecież wierzysz, że tylko Ciebie kocha, kiedyś zrozumie swój błąd i wtedy baśń się spełni.
  • Jeśli jesteś odważną i silną kobietą, bój się tylko jednego, że ON Cię opuści i zostaniesz sama. BEZ NIEGO! Przecież tego nie przeżyjesz. Wszystko przeżyjesz, ze wszystkim dasz sobie radę, pokonasz wszelkie trudy życia, ale bez NIEGO nie możesz żyć. ON jest Twoim powietrzem.
  • Dawaj MU wszystko na kredyt – miłość na kredyt, oddanie na kredyt, zaufanie na kredyt, nawet pieniądze na kredyt. Wszystko mu dawaj na kredyt. Nie wymagaj w zamian niczego. Przecież gdy ziści się Twoja bajka, ON na pewno odda Ci z nawiązką.
  • Nie wycofuj się ze swojej miłości, nie stawiaj granic. Niech Cię zmasakruje psychicznie, a Ty nie zrezygnuj.  Przyssij się jak ośmiornica. Gdy powie Ci wprost, że czuje, jakbyś oplatała go swoimi mackami, oburz się, jak może tak o Tobie mówić, nie wierz mu, nie zastanawiaj się co to może oznaczać, niech nie przyjdzie Ci do głowy, że on mówi prawdę. TWAROOOO zaciskaj oczy, zamykaj rozum, nie słuchaj intuicji, wypieraj wszelkie wątpliwości i znajduj wytłumaczenie na wszystkie znaki, symptomy i dowody. Nie  zauważaj, że on robi wszystko, żebyś się odczepiła. Dotknij jego zdrady własnymi zmysłami i dalej nie rezygnuj.
  • Poświęcaj JEMU wszystkie swoje myśli. Niech wszystko kręci się wokół NIEGO. Gotuj to co on lubi, spędzaj wakacje tam gdzie on chce (najlepiej sama je zorganizuj), ubieraj się w takie kolory i fasony jakie jemu się podobają – to nic, że kiedyś Tobie się nie podobały. Przecież wszystko to co ON lubi i JEMU się podoba jest jakieś lepsze i ładniejsze od tego Twojego. Zainteresuj się jego pasjonującym hobby, niech Ciebie pasjonuje tak samo. Nie chodziłaś na koncerty  heavy metalowe? Teraz chódź! Nie jeździłaś po górach na rowerze? Jeździj! Nie hodowałaś rybek w akwarium? Hoduj! On to uwielbia, rób wszystko to co on uwielbia i zapomnij, że wolałaś nastrojowe ballady, wypoczynek nad wodą i kanarki. Jeśli jest myśliwym, naucz się przyrządzać dziczyznę i koniecznie interesuj się czym różni się widłak od szóstaka, ósmaka itd.
  • Zapomnij o swoich potrzebach, natomiast potrzeby partnera wyczuwaj i spełniaj zanim on sobie zdąży je uświadomić. Bądź z siebie dumna, że tak potrafisz o niego dbać. Wmów sobie, że on nigdy nie spotkał i nie spotka kobiety, która by go kochała tak jak Ty.
  • Jeśli jego zachowanie Ciebie rani, zwróć mu DELIKATNIE uwagę. Gdy to nie pomoże, powiedz mu jeszcze raz. Mów, tłumacz, wyjaśniaj, proś, płacz, mów jak Ci przykro i jak Cię to boli. Możesz też błagać, żebrać, nawet klękać na kolana, wszystkie formy proszenia są dozwolone, bo każda forma upokarzania się przed nim jest warta zastosowania, przecież walczysz o swoją świetlaną przyszłość przy nim. Jeśli on nadal się nie zmienia i wciąż Cię rani, przyzwyczaj się i cierp w milczeniu, widocznie tak ma być, on jest jaki jest i to Ty powinnaś się zmienić, być bardziej cierpliwa, wyrozumiała, mniej wymagająca, bardziej starająca. Pomyśl, że może to jest Twoja droga – jeśli staniesz się świętą, to zasłużysz by on w końcu Ciebie pokochał i przestał ranić.
  • Jeśli nadużywa alkoholu, to przyjmij to jako pewnik, że robi to przez Ciebie. I zrób tak, żeby wszystko kręciło się wokół jego picia. Myśl tylko o tym, nie miej własnego życia, cały czas zastanawiaj się, czy przyjdzie tylko trochę wstawiony czy urąbany w cztery dupy i czego lub kogo wtedy się czepi – Ciebie, dziecka, czy jakiegoś bzdetu w domu. A gdy ledwie się przyczołga i padnie w opakowaniu w przedpokoju, koniecznie go rozbierz i zatargaj do łóżka. Posprzątaj wszelkie ślady, żeby jak rano wstanie za żadne skarby świata nie zobaczył śladów swojego picia i zniszczeń jakie spowodował. Możesz też próbować pić z nim, żeby nie wychodził z domu. A gdy to nie zadziała, zacznij chować wódkę – może będziesz pierwszą, która wygra tę zabawę w chowanego i on przestanie pić. Możesz tez wylewać wódkę do zlewu, gdy przy tym oberwiesz to, broń boże, nie mów o tym nikomu, bo to wstyd powiedzieć, że masz w domu damskiego boksera. To w ogóle jest wstyd gdy coś źle się dzieje. Więc wstydź się i udawaj, że wszystko jest w porządku, niech ludzie zazdroszczą Ci Twojego uśmiechu.
  • Jeśli jest jakimkolwiek innym –holikiem, postępuj podobnie – najważniejsze jest to, byś nie myślała o sobie tylko o NIM. Byś zawsze znalazła dla niego wytłumaczenie, usprawiedliwienie, byś starała się ze wszystkich sił pomóc mu w kontynuowaniu nałogu swoim współuzależnieniem i nie szukaniem ratunku dla siebie i dzieci.
  • Najpierw dzień po dniu pozbawiaj go kolejnych obowiązków, aby z radością wypełniać je samodzielnie. A jak poczujesz się zbyt obciążona, to zaciśnij zęby i wypełniaj je dalej, mając (płonną) nadzieję, że on doceni to co dla was robisz. Gdy i ten stan Cię znuży, zacznij mu delikatnie napomykać, że oczekujesz od niego pomocy – ale pamiętaj – niezbyt ostro, żeby się nie obraził. Gdy nie zrozumie, ciągnij dalej ten wózek sama. Aż się rozchorujesz i pójdziesz do szpitala, wtedy dasz mu kilka dni wolnego, na pewno chętnie z tego skorzysta i odpocznie od Twojej zmęczonej i skwaszonej miny. Prawdopodobnie nawet Cię tam nie odwiedzi, więc zacznij tęsknić i obiecywać sobie, że będziesz bardziej się starać, gdyż widocznie nie zasłużyłaś na to by on się o Ciebie troszczył, gdy jesteś chora. Gdy wrócisz, natychmiast zacznij opiekować się nim od nowa. Bądź dla niego dużo lepsza niż jego własna rodzona matka. Tak, tak, to jest sedno, matkuj mu, będzie zachwycony.
  • Staraj się w łóżku. Bądź zawsze gotowa i na wszystko gotowa. Jeśli taka nie będziesz to będzie miał prawo poszukać sobie gdzie indziej. A jeśli będziesz, to właściwie też, bo przecież jak codziennie je się schabowego, to czasami ma się ochotę na kaszankę. Więc nie dziw się w żadnym wypadku, że Cię zdradził, to się normalnie zdarza. Mężczyźni tak mają.
  • Jeśli on odejdzie, zostawi Cię, wpadnij w czarną doopę, głęboką depresję, ale nie odpuszczaj. Przecież to ON był Twoją połówką. Przecież on się myli. Przecież wasza miłość była wyjątkowa. Nie pozwól mu spokojnie odejść. Dzwoń, jedź do niego, wysyłaj setki smsów, proś, błagaj by wrócił. Myśl o nim obsesyjnie, oglądaj zdjęcia, słuchaj smętnych piosenek. Wybacz mu wszystko i nie zapomnij przeprosić, bo to przecież Twoja wina, że Cię zdradził, okłamał, oszukał. Musiał to zrobić, bo nie byłaś dla niego zbyt dobra. Za mało go kochałaś, więc kajaj się i obiecuj poprawę.
  • ……………………………………………………………………………………………………
Możesz dopisać swoje sposoby na zdobycie tytułu WZOROWEJ KKZB. Jest ich całe mnóstwo i na pewno masz swoje własne ulubione tutaj nie wymienione.

Ja przyznam się szczerze, że większość z tych „zaleceń” przetestowałam osobiście. To DZIAŁA! Działa jak skurczybyk! Związek staje się coraz bardziej toksyczny. On rośnie w siłę, a Ty stajesz się coraz mniejsza i mniejsza, coraz mniej ważna, coraz bardziej niewidoczna i nieszczęśliwa. Prawie znikasz. Wszystko toczy się w dobrym kierunku – DO TWOJEGO DNA.

Jakie jest Twoje dno? Co musi zrobić ten, którego kochasz nad życie, byś się obudziła i zobaczyła nagą prawdę? Że on nie kocha Cię wcale, że ten wasz taniec to w ogóle nie jest miłość, tylko Twoje uzależnienie i jego psychofagia. Musi Cię pobić, zgwałcić lub zrobić to Twojemu dziecku? Sprowadzić do domu kochankę i zdradzić Cię na Twoich oczach? Oczernić, zepsuć opinię? Oszukać, okraść, stracić majątek całego życia? Wyrzucić z domu?

A może nie masz dna i będzie musiał Cię zabić lub doprowadzić do samobójstwa?
Proszę, nie czekaj na to. Ratuj siebie i swoje dzieci. Uciekaj. Do przodu.


Wewnętrzne dziecko czyli to czego nie chciałam wiedzieć o sobie.

W poprzednich rozdziałach wykorzystałam wiele moich postów z forum nieco je zmieniając i uzupełniając lub pisząc od nowa całe rozdziały lub fragmenty. Ten rozdział i kolejne będą się składać z moich postów w prawie zupełnie niezmienionej formie. Zależało mi na tym, by pokazać proces jaki przeszłam, ową DROGĘ DO SIEBIE, włącznie z emocjami, które mi towarzyszyły. Od pierwszych pytań, po znalezienie odpowiedzi. Po znalezienie siebie.

Zaczynajmy:

Rano nic nie zapowiadało tego, że to będzie jeden z tych nielicznych w moim życiu dni, kiedy to Uśmiechniętej Venie Niepłaczącej puści tama.

Syn coś odburknął, córka przez telefon nieświadomie ruszyła drażliwą strunę, NO I TEN PIEPRZONY SKANER NIE CHCIAŁ SIĘ ZAINSTALOWAĆ, BO NIE BYŁO JAKIEGOŚ PIEPRZONEGO PLIKU W SYSTEM32!!!!!!


No i poszło, płakałam tak jak nie płakałam od dobrych ośmiu, a może dziesięciu lat. Wszystko sobie przypomniałam, wszystko. Wylazła ze mnie mała Vena, łkała rozmazując gile na twarzy i mówiła "nie chcę być silna, nie chcę wszystkiego umieć, wszystkiego znieść, wszystko wiedzieć - jak załatwić, jak zorganizować, co powiedzieć, co komu poradzić, kim się zaopiekować, podstawić pod nos, pamiętać, przypominać, zarobić, nauczyć się, zapamiętać, pójść, przynieść, kupić, być, zadzwonić. NIE CHCĘ!!! Wszyscy zawsze o mnie myśleli, że jestem spokojna, że panuję nad emocjami, że jestem silna i nic mnie nie złamie. „O Venę nie trzeba się martwić, Vena da sobie radę”.... Chcę, żeby teraz ktoś mną się zaopiekował, przytulił, pomyślał… Biedna, mała Vena...."


Poryczałam, pochlipałam, zużyłam paczkę chusteczek higienicznych. A syn patrzył wielkimi oczami na matkę i nie mógł pojąć, dlaczego przeważnie spokojna idealna mama, robi jakiś cyrk. Bo skaner nie chce się zainstalować??? Cóż było robić -  co nieco wyjaśniłam, że to nie o skaner chodzi, a o całokształt i wzięłam się w garść.
Schowałam małą Venę na powrót głęboko do środka, jednak już z większą świadomością, że zajmując się innymi - nawet dziećmi, które są najważniejsze w życiu, zapominam o małej Venie i nie opiekuję się nią należycie. Musiała siłą wydostać się na wierzch i zrobić takie przedstawienie, bym naprawdę ją dostrzegła.


Nie jestem siłaczką. A jednak wśród bliższej i dalszej rodziny oraz wśród znajomych uchodziłam za świetnie dającą sobie radę ze wszystkim. Nie znali moich emocji, myślę, że bardzo by się zdziwili gdyby się dowiedzieli jak sobie ze sobą i z różnymi sytuacjami nie radziłam, i jak świetnie udawało mi się udawać, że sobie radzę.
Tak bardzo nie chciałam by ktokolwiek widział moją słabość, moje łzy i upadek. Okropnie się z tym czułam, że ktoś mógłby pomyśleć, że jestem słaba.
Zestawienie słów "ja" i "jestem słaba", było dla mnie nie do zniesienia. Uważałam, że przyznanie się nawet przed sobą do słabości odbiera mi siłę, dlatego przed tym się broniłam.
Bałam się, że jak chociaż na chwilę sobie popuszczę, to nie dam rady się pozbierać. Cały czas pełna mobilizacja. Uśmiech na twarzy, spokój i do przodu. Wielkim własnym kosztem kumulacji złych emocji, nieakceptowania siebie takiej jaka jestem z własnymi słabościami i wadami. Ten wybuch płaczu był dla mnie nauką i ostrzeżeniem, że nie można jechać cały czas na wysokich obrotach, że nie można wymagać od siebie zawsze i wszędzie pełnej mobilizacji, że trzeba zadbać o tę małą Venę, która dopomina się o to bym nauczyła się relaksować, znajdować czas na odpoczynek i odstresowanie. Nie jestem CYBORGIEM. Czasem zachowuję się jak cyborg, ale w środku siedzi ta mała dziewczynka, tak bardzo łaknąca czyjejś uwagi i uczucia.


Ciągle tu mówimy o kochaniu siebie. Zadałam sobie pytanie: Vena, czy Ty kochasz tę małą Venę, czy opiekujesz się nią? A może już zawsze będziesz czekała, że ktoś się nią zaopiekuje, zadba o nią, przytuli i pogłaszcze? Nikt się nią nie zaopiekuje, jeśli Ty sama tego nie zrobisz. Masz obowiązek zatroszczyć się o nią i ją uszczęśliwić. TY - nikt inny, tylko TY!!!
Czy to jest w ogóle możliwe, by ktoś tak dobrze poznał małą Venę, żeby mógł wiedzieć jak ją głaskać i przytulać?

Całe życie spychałam małą Venę w zakamarki swojej duszy i udawałam, że jej nie ma. Nie wybaczałam jej słabości i lęku, kazałam jej zawsze być dzielną, bo inaczej to wstyd. Łzy to wstyd, okazywanie złości to wstyd. Kazałam jej być ponad to, nawet gdy łkała i leżała na glebie bez sił, kazałam jej udawać, że to nie ona leży. Nie okazywałam jej nawet litości, złościła mnie, że próbuje się mazgaić i nie umie się pozbierać. Nie lubiłam jej, tej niezaradnej beksy, jest taka niepodobna do mnie.... do wizerunku jaki sobie o sobie stworzyłam i zawsze się w niego chciałam wciskać.


Tak bardzo mnie wkurzała swoją słabością, że nawet pracując nad sobą już od pewnego czasu, nie dopuściłam jej do głosu, wypierałam jej istnienie. Gdzieś, kiedyś słyszałam o jakimś wewnętrznym dziecku, ale nie brałam tego do siebie – żadnego dziecka we mnie nie ma. Musiała mi dać znać, że istnieje swoim niepowstrzymanym wybuchem.

Dziś wiem, że ona, ta mała Vena we mnie jest. Wiem, że tworzymy jedność, uczę się tę jedność wykorzystywać. Staram się słuchać jej sygnałów. To dla niej nauczyłam się robić sobie przyjemności. To dla niej uczę się odpoczywać i czasami odpuszczać. Dawne nawyki są silne i wciąż jest mi trudno przyznawać się do słabości, ale przestałam już tak bardzo chcieć nad wszystkim panować i kontrolować.
Nauczyłam się też mówić jej dobre rzeczy, że ją kocham i żeby się niczym nie martwiła. Już mnie nie złości, a ja jej nie ignoruję. Razem damy radę. Ja będę się nią opiekować, a ona będzie mnie ostrzegać. Będziemy, już jesteśmy, najlepszymi swoimi Przyjaciółkami.

Pokochać siebie czyli kto jest najważniejszy w moim życiu

Na mnie działają pytania. Jedno pytanie ciągle powracało. Czy Ty kochasz siebie? "Ależ oczywiście" – to była pierwsza odpowiedź bez zastanowienia. Jednak zaczęło mnie to drążyć, drążyło, drążyło, aż doszłam do wniosku, że ja mam wysoką samoocenę, ale to nie jest równoznaczne z kochaniem siebie i z akceptacją siebie w całym swoim spektrum. To wręcz jest mój wewnętrzny konflikt. Z jednej strony mam o sobie bardzo dobre zdanie, z drugiej strony, czy ktoś kto kocha siebie pozwala robić sobie krzywdę i godzi się na upokorzenia? Więc jak to jest z tym kochaniem siebie? Po czym poznać, że ktoś kocha siebie?

Zaczęłam siebie obserwować i cóż się okazało?
Gdy zaczęłam starać się panować nad myślami i obserwować je, zauważyłam, że prawie nie umiem myśleć o sobie, że muszę sobie "nakazywać" myślenie o sobie, bo myśli bezwiednie mi uciekają. Bardzo  mnie to jakoś zastanowiło, bo przecież w moim życiu najważniejszą dla mnie osobą powinnam być dla siebie ja sama, właśnie z racji tego że to jest moje życie. A ja nie potrafię koncentrować się na sobie. Myślę o przeszłości, o innych - o byłym, o innych byłych, o moich przyjaciółkach, o dzieciach, o pracy, o mnóstwie najróżniejszych spraw, a o sobie prawie nie myślę.
Nie chce mi się też nic tylko dla siebie robić.
Na przykład gdy chodziło o zorganizowanie czegokolwiek dla mojego eks to nie brakowało mi energii, a teraz, gdy mam zrobić coś tylko dla siebie to mi się nie chce, nie wiem jak się zmobilizować, wiem co powinnam zrobić, co chcę zrobić, ale odkładam to w jakąś nieokreśloną przyszłość - chodzi mi o takie rzeczy jak odnowienie i utrzymywanie kontaktów koleżeńskich (nie tylko internetowo, ale i osobiście), jakiś wyjazd samej lub ze znajomymi, jakiś teatr czy koncert, a nawet wyjście na spacer, nawet do ogrodu nie chce mi się wyjść (nie mówiąc o tym, żeby coś w nim robić). Nie cieszy mnie nic kiedy nie mam się do kogo przytulić, pogadać, pokochać. Prawdą jest, że prawie nie prowadzę życia towarzyskiego. Przez całe życie towarzystwem, w którym najchętniej przebywałam był mój aktualny facet, mnie to nie nudziło... i może, a nawet na pewno powinnam odbudować relacje koleżeńskie i wyjść do ludzi, ale uważam, że mi to nie zastąpi kontaktu z mężczyzną,

Usprawiedliwiam się przed innymi tym, że mam dużo pracy zawodowej, a przed sobą, że muszę dojść do siebie, że muszę czytać, uczyć się i zmieniać się i zdrowieć.... tylko cały czas to jest teoria, a praktyki nie za wiele, choć zdaję sobie sprawę, że właśnie działanie dla swojego dobra może przynieść największy efekt, a nie samo czytanie i myślenie.
Po wszystkich moich doświadczeniach nareszcie sobie uświadomiłam, że w relacjach z innymi, a zwłaszcza z mężczyznami zapominałam o sobie, a w skrajnych sytuacjach, wręcz traciłam siebie. Dotarło do mnie, że znajduję się na końcu mojego własnego zainteresowania, i że może nareszcie pora to zmienić i przypomnieć sobie o sobie.
JA JESTEM TAK SAMO WAŻNA JAK INNI
MAM SZANOWAĆ SIEBIE TAK SAMO JAK SZANUJĘ INNYCH
MAM BYĆ DLA SIEBIE TAK SAMO DOBRA JAK DLA INNYCH

Może gdy się tego nauczę, nie będę musiała używać tej swojej siły, by za jakiś czas wychodzić z kolejnego leja po bombie, bo po prostu nie dam w niego się wrzucić.


Jak pokochać siebie?
Jestem starsza od większości piszących tu dziewczyn,  w okresie trudnym dla wszystkich kobiet, nawet tych w szczęśliwych związkach, w okresie klimakterium, co dodatkowo wzmaga huśtawki nastrojów. Ale nie mogę przez to bardziej się nad sobą użalać, tylko powinnam właśnie dlatego bardziej siebie otoczyć miłością i akceptacją, i nad tym pracować. Ja to juz zrozumiałam i przestałam myśleć o ukojeniu w kolejnym związku, obiecałam sobie, że wstanę z kolan sama dla siebie, że odnajdę siebie, zbuduję siebie od nowa DLA SIEBIE, nie dla kolejnego dupka, by jego otoczyć miłością, to siebie mam otoczyć miłością i troską, to sobie mam robić codziennie przyjemności.

Noszę czerwone bluzki. Czerwone bluzki i udawany uśmiech to moje sposoby na udowadnianie samej sobie, że potrafię się jeszcze śmiać i ładnie wyglądać. Jest takie powiedzenie UDAWAJ, A UDA CI SIĘ, no i popatrz, coraz częściej już nie muszę udawać że się śmieję, zaczynam śmiać się serdecznie i naprawdę, to działa!

Czasami toczy się we mnie wewnętrzny dialog.

Tęsknisz? Za nim? Za czym tęsknisz? Za iluzją, którą sobie sama stworzyłaś tęsknisz!!! Durna babo!!! Wcale nie jestem durna, jestem mądra i wartościowa, tak mam o sobie myśleć, po co czytam te wszystkie teksty o kochaniu siebie??? No po co??? Żeby teraz wyzywać siebie od durnych bab i innych nie powiem czego?? Ja już nie chcę tych myśli, kiedy to się skończy??? Kiedy położę się do łóżka i zasnę jak niemowlę, naprawdę zadowolona z życia i siebie???? No kiedy!!!! Ja już nie chcę tych myśli, tak się staram, a one wciąż powracają…

Dziś znów mam jakiś kiepski nastrój, trudno mi zaakceptować fakt, że przez tyle lat żyłam w błędnym przekonaniu, że straciłam dla siebie kawał życia poświęcając je kolejnym dupkom, opiekując się nimi i im nadskakując. Niby powtarzam, że każda chwila jest dobra aby zmienić swoje życie na lepsze, ale ciągle we mnie to zgrzyta, bo żal mi straconych z dupkami dni, tygodni, lat... Wiem, że powinnam to zaakceptować, bo inaczej nie pozbędę się żalu, ale na razie nie umiem sobie z tym do końca poradzić emocjonalnie, rozum wie, ale dusza wciąż płacze nad biedną, głupią Veną, co to chciała kochać perfekcyjnie i tak się zawiodła...

Mija czas, a ja wciąż nie umiem i nie chce mi się organizować coś tylko dla siebie. Gdybym miała zrobić coś dla mojego faceta, szybko bym pracowała, by wygospodarować dużo czasu na randkę, zakupiłabym "frymuśną" bieliznę, by mu się spodobać, wymyśliłabym menu na kolację, po drodze do niego kupiłabym składniki na tę kolację, a także wino, świeczki i kadzidełka, potem skonsumowalibyśmy kolację, następnie parokrotnie siebie nawzajem, później by zasnął odwracając się do mnie plecami i chrapiąc tak, że słychać by go było na jakieś pół kilometra, rano wypilibyśmy kawę, następnie znów byśmy się skonsumowali, ja szczęśliwa pojechałabym do domu…….. a on zaprosiłby moją zmienniczkę, by najpierw skonsumować niedojedzonego przez nas gyrosa, a potem parokrotnie ją, używając tych samych sprzętów, akcesoriów i pewnie nawet pościeli. FUUUJJJ!!! Jak mogłam tego nie widzieć, jak mogłam udawać, że tego nie widzę??? Te wspomnienia mnie wciąż powalają. Jednocześnie jednak zaczyna rosnąć złość, która działa mobilizująco, żeby coraz bardziej pracować nad sobą i żeby już nigdy nikt nie był w stanie mnie zranić.

TO JEST TWOJE ŻYCIE I TY W NIM JESTEŚ NAJWAŻNIEJSZA.

MASZ PRAWO ODEJŚĆ Z MIEJSCA, KTÓRE CIĘ NISZCZY



Utajone rzeczniczki kkzb.

Byłam taką rzeczniczką, bo nie potrafiłam sobie wyobrazić, że kobieta bez mężczyzny i bez seksu z nim może być szczęśliwa. Bo to przecież takie szczęście. Tak, to jest szczęście, ale nie jedyne na świecie. I brak tego właśnie szczęścia nie powinien oznaczać, że jesteśmy nieszczęśliwe.
Szczęście jest we mnie. Nareszcie zrozumiałam sens tych słów. I tego się będę trzymać.

Właśnie minęło 90 dni od mojego ostatniego telefonicznego kontaktu z M. W tym tygodniu minęło także 9 miesięcy od odkrycia przeze mnie zdrady oraz od ostatniego spotkania z nim, na którym zdecydowałam, że to musi być koniec.

Jeszcze do wczoraj myślałam, że z tej okazji napiszę duże podsumowanie całego tego okresu, o fazach żałoby, o moim samopoczuciu w tym czasie i jak to się zmieniało, że jakby "przerobię" ten czas jeszcze raz. Ale dziś gdy się przebudziłam i pierwszą myślą nie był on tylko WY, gdy zaczęłam myśleć o tym wszystkim i zastanawiać się nad swoimi reakcjami,  gdy z zadowoleniem stwierdziłam, że od jakiegoś czasu nie bolą mnie już myśli o nim, że tych myśli jest coraz mniej i nie są obsesyjne, że potrafię śmiać się serdecznie, potrafię mieć swoje własne przyjemności i radości, marzenia oraz plany, doszłam do wniosku że nie chce mi się robić już żadnych podsumowań związanych z M i że nie mam ochoty grzebać się już w tym wszystkim. Jedyne co pozostało z negatywnych emocji to poczucie żalu za stracone lata z mojego życia, które poświęciłam osobie tego nie wartej. Ale pracuję nad tym tematem i tłumaczę sobie, że widocznie tyle musiało trwać to wszystko i być tak drastyczne, abym wreszcie obudziła się z kochania za bardzo i odnalazła radość życia z samego faktu swojego istnienia. Gdy już odżałuję stratę tych lat i stanę się naprawdę wolną i szczęśliwą osobą, to może napiszę do M przepiękny list z podziękowaniem, że spotkanie go na mojej drodze życia było najlepszą rzeczą jaka mogła mi się wydarzyć, bo nareszcie pokochałam siebie. Jeszcze nie jestem całkiem gotowa na taki list. Może gdy będę gotowa, to wcale go nie napiszę, albo napiszę i nie wyślę.... czas pokaże, tak jak z tym podsumowaniem - miało być zupełnie inne, a jest zupełnie inne, bo się zmieniłam w ciągu tych 90 dni i inaczej myślę niż nawet parę dni temu i czego innego potrzebuję.

Nadal obserwuję swoje myśli, wciąż jest w nich więcej myślenia o innych niż o sobie. Wciąż uważam, że nie nauczyłam się zdrowego egoizmu i nie poświęcam sobie, swojemu rozwojowi osobistemu i zawodowemu (mam takie perspektywy) należycie dużo czasu.


Uważam, że pewne emocje, generalnie uważane, za złe, w pewnej fazie, działają pozytywnie. Np. gniew, czy złość. Takie emocje, ich energię można i trzeba wykorzystać dla siebie, są to silne emocje i potrafią nieść na fali.


Nie wiem jak jeszcze długo będę mieszać to goowno....

Po prostu nie wiem w jaki sposób mogę sobie wybaczyć....???? Jak to zrobić???? Jak przestać się za siebie wstydzić????
Wydawałoby się, że juz funkcjonuję normalnie.... ale w środku nie mogę się pogodzić sama ze sobą.

Ciągle siebie nie kocham, bo komuś kogo kocham już dawno bym wybaczyła....


Dziś czytając "Magnetyzm serca" trafiłam na taki fragment (przepisze go dla Was):


- "Kochaj samego siebie!" to wezwanie do tego, żeby coś uczynić. Ale dla miłości nic nie można zrobić. Niemożliwe jest pokochanie samego siebie, jeśli to uczucie nie jest już obecne. To tak jakby ktoś powiedział ci: "Pokochaj człowieka, który tam stoi. Tak się nie stanie tylko dlatego, że chcesz.

(...)
- "Kochaj samego siebie!" to hasło, które sugeruje, że teraz coś z nami nie jest w porządku, ponieważ najwidoczniej nie kochamy siebie wystarczająco mocno. Ale kiedy człowiek czuje się nie w porządku, blokuje w sobie właśnie uczucie miłości.
- Gdy nakaz "Kochaj samego siebie!" nie działa, prowadzi do czegoś wręcz przeciwnego. Poczucie niepowodzenia, odrzucenia samego siebie i zwątpienia przybierają na sile. Coraz częściej pojawia się myśl: "Ja po prostu nie potrafię kochać samego siebie".
Jest tylko jedno rozwiązanie. Stwórz tę opowieść na nowo. Poświeć chwilę i zastanów się, jak by to było gdybyś wcale nie musiał kochać samego siebie . Tak tylko zakładając. Poczuj to w sobie. Jak czułbyś się wtedy?
"Gdybym wcale nie musiał kochać samego siebie..." - poczekaj chwilę i spójrz w głąb siebie.
Czujesz coś?
W momencie, w którym przestaniesz pragnąć kochać samego siebie, i po prostu dostrzeżesz, że jesteś człowiekiem, który bardzo się stara, poczujesz wszystkie swoje uczucia, te miłe i te niemiłe, poczujesz swoje mocne i słabe strony, swoje sukcesy i porażki. Gdy zrozumiesz, że to właśnie oznacza, że jesteś człowiekiem, wtedy poczujesz miłość do własnego życia i odbierzesz ją jako dar.
(...)
Jeśli do tej pory nie udało Ci się pokochać samego siebie, spróbuj zacząć od poczucia miłości do własnego życia.
- Kochając własne życie ponad wszystko, nie będziesz robić nic, co by Cię raniło. Nie pozwolisz także na to, żeby ranili Cię inni, bez względu na przyczyny. Ludzie będą nadal mówić to, co mówią, ale Ty nie będziesz już z tym walczył, ponieważ zawsze gdy walczysz zatracasz się w walce, która wcale nie jest twoją walką.(...)
- Będziesz mniej skłonny do osądzania innych, ponieważ będziesz czuć, że to nie jest dobre dla ciebie samego."

Może tak będzie łatwiej – zamiast na siłę starać się pokochać siebie, pokocham moje życie. Jedyne życie jakie mam!

KOCHAM SWOJE ŻYCIE!



Droga do siebie czyli jak uciekać to tylko do przodu.


    Czuję przypływ energii, bo wiem z czym, jak i przede wszystkim o co będę walczyć. Najgorzej gdy walczy się w ciemności, nie wiadomo z czym, a ja - tak czuję - wyszłam już na oświetlony plac, teraz tylko potrzeba samozaparcia.
    Tak bardzo chcę wyjść z tego uzależnienia kkzb, bez przerwy albo czytam wątki na forum, albo literaturę z naszej biblioteczki i wynotowuję sobie ważne rzeczy, albo rozmyślam nad tym wszystkim, albo piszę, piszę, piszę. Pozostałe sprawy, nawet praca stały się mniej istotne, tylko w miarę ogarniam. Ja i praca nad sobą są na pierwszym miejscu.

    Mam pewien problem, bo mówi się BĄDŹ SOBĄ, jaką SOBĄ ja się pytam, JAKĄ???? Do tej pory wydawało mi się, że byłam sobą, że kochałam całą sobą, że to właśnie byłam ja, taka kochająca, taka, dająca siebie w całości, taka szczera w miłości, taka ufna. Jak teraz mam być sobą???? Wynika z tego, że muszę ukształtować siebie na nowo, mam być inną sobą. Czy umiem być inną sobą? Czy wiem jaką sobą chcę być? Czy umiem tak siebie zmienić, abym była taką jak to sobie zaplanuję? Czy wtedy wciąż będę sobą - czy będę grać jakąś rolę? To są pytania o moją tożsamość. Mam wrażenie, że moja poprzednia tożsamość mnie zawiodła, a nowej jeszcze nie wypracowałam. Czy z tego wynika, że na tę chwilę jestem osobą bez tożsamości?

    Pierwsze co muszę zrobić to wycofać z przeszłości swoją energię. Tkwienie w przeszłości wstrzymuje mój rozwój. Gdzieś przeczytałam, że dobrym sposobem na nie uleganie emocjom z przeszłości jest traktowanie natrętnych myśli jak motyla, który na chwilę przysiadł na ramieniu i zaraz odleci. To że te myśli się pojawiają jest normalne, ważne, żeby pozwolić im swobodnie przepłynąć nie angażując w nie emocji. Muszę się tego nauczyć.

   Kolejna rzecz, której muszę się nauczyć to widzieć rzeczy takimi jakie są, a nie takimi, jak to sobie wyobraziłam, wymyśliłam, wyfantazjowałam swoim uzależnionym od miłości mózgiem. Muszę sobie ten mózg oczyścić z fantazji, oduczyć go chorych projekcji. Jest to dla mnie bardzo trudne, ale zdaję sobie sprawę, że żeby żyć w rzeczywistym świecie muszę nauczyć się opierać swoje przekonania o fakty, a nie mrzonki i iluzje.

    Następna nauka płynąca jest taka, żeby nie opierać swojego szczęścia na innej osobie, szczęście trzeba znaleźć wewnątrz siebie oraz nauczyć się cieszyć każdym drobiazgiem. Wcześniej uważałam, że szczęście to pełnia i gdy się ją osiąga to wtedy jest SZCZĘŚCIE. Teraz staram się zauważać małe szczęścia, piękne chwile, drobne radości. Uczę się tego i wciąż muszę sobie o tym przypominać, może kiedyś wejdzie mi to w nawyk.
Takie: TU I TERAZ JESTEM SZCZĘŚLIWA. Ta chwila już się nie powtórzy - ciesz się nią Kobieto! Staram się cieszyć wszystkim co do mnie przychodzi.

Potraktować wszystko co się dzieje jako naukę i drogę do dobrego. Tak sobie myślę, że chyba nawet tak jest, że wszystko co dzieje się w moim życiu obraca się w rezultacie na dobre, bo popatrzcie to traumatyczne rozstanie, które wcisnęło mnie w glebę i wydawało mi się końcem świata przyczyniło się do wielu pozytywnych przemian:

- przede wszystkim skłoniło mnie do wielkiej pracy nad sobą, do poszukiwań, do refleksji i wyciągania wniosków - dziś jestem inną osobą, lepszą dla siebie, bardziej tolerancyjną dla innych, bardziej otwartą i wolną, odkryłam, że jestem kkzb, co pozwala mi nadal pracować nad sobą w kierunku coraz większej miłości do siebie, a co za tym idzie do wszystkich ludzi, bo tak rozumiem "kochaj bliźniego swego jak siebie samego" - czyli kochaj siebie, kochaj ludzi, szanuj siebie, szanuj ludzi;
- po drugie - potwierdziło, wzmocniło i rozwinęło moje przyjaźnie, gdyż w tym najgorszym dla mnie  okresie Przyjaciele byli przy mnie, wspierali mnie cierpliwie, za co jestem im ogromnie wdzięczna, a kontakt między nami stał się głębszy i jeszcze bardziej otwarty;
- trafiłam na forum, gdzie zaznałam wsparcia i zbiorowej mądrości kobiet,  poznałam swoją SFORĘ, kochane moje, wspaniałe, dzielne, mądre, inteligentne i piękne w każdym znaczeniu tego słowa Kobiety;
- otworzyły się przede mną nowe drzwi zawodowo, towarzysko, a może i życiowo, których przypuszczam bym nie zauważyła lub w ogóle obok nich nie przeszła, gdybym tkwiła w tym nie satysfakcjonującym związku.
Okazało się, że kłamstwa, zdrada, rozstanie, trauma, rozpacz, złość, gorycz cały ten okropny gnój stał się nawozem na którym rosną pozytywne rzeczy - piękne kwiaty Przyjaźni, rozwój osobisty, nowe perspektywy.

   To wszystko uruchomiło dosłownie LAWINĘ nowych odkryć, nowego spojrzenia na życie, na świat. Naprawdę zastanawiam się, jak to się dzieje, że jedno nowe odkrycie powoduje kolejne i kolejne. To dosłownie jak lawina śnieżna. Po prostu jakieś zupełnie wcześniej nie odkryte przestrzenie i obszary, które zaczęły się pojawiać gdy zaczęłam szukać dla siebie ratunku. Pojawiły się ksiązki, w tym cała biblioteczka ratunkowa, piosenki - całe mnóstwo pozytywnych piosenek, niezwykłe forum z niezwykłymi kobietami. I tyle nowej wiedzy o życiu, że ja, tak dojrzała przecież kobieta i mająca się za znającą życie od podszewki, po prostu aż nie mogę uwierzyć, że tyle jeszcze prawd i życiowych mądrości nagle mi się objawiło. Mam wrażenie jakbym zaczynała życie od nowa, jakbym się w bólach, ale z radością, rodziła.

   Zrobiłam też listę czego mnie nauczył psychofag M:
- mam być sobą,
- kochać siebie,
- nie godzić się na sytuacje, w których tracę siebie,
- szanować siebie,
- mówić wprost o swoich uczuciach,
- nie być lepszą dla kogoś, być lepszą dla siebie,
- nie idealizować, widzieć zalety, widzieć wady,
- wierzyć intuicji,
- rozwijać się, iść do przodu,
- mieć swoje własne marzenia, nie tylko te związane z partnerem,
- mieć czas dla siebie,
- nie dawać całej siebie,
- mieć swoje pasje, sprawy, przyjaciół,
- nie czekać na telefon,
- cenić swoja wartość,
- nie udowadniać jaka jestem super,
- nie kontrolować, węszyć, podejrzewać.
Zrobiłam tę listę zanim zaczęłam czytać naszą literaturę. Teraz mogłabym dopisać jeszcze parę rzeczy. Generalnie jednak trzeba powiedzieć, że dzięki temu "wypadkowi" z M nauczyłam się i zyskałam bardzo wiele.  Właściwie powinnam być mu wdzięczna za tę przysługę - tak wiele się nauczyć tylko za cenę utraty iluzji w jakiej w ostatnim czasie żyłam. lluzja to tylko iluzja, nic prawdziwie cennego, a nauka jakże cenna dla mnie i dla mojego poczucia wartości, którego juz nigdy nie chcę utracić przez jakiegokolwiek mężczyznę. Nie pozwolę SOBIE na to już nigdy więcej.
W końcu uczę się cierpliwości. Zawsze byłam niecierpliwa - działać, działać, działać - rozwiązywać, zawiązywać, organizować, przyspieszać, panować, kontrolować i nadawać tor wydarzeniom. Wydawało mi się, że tak trzeba, że tak MUSZĘ.
A teraz? Spokojnie. Daję czasowi czas. Zaczynam umieć to robić.

    Niełatwa to droga, czasami bardzo bolesna, ale to odzyskiwanie własnej godności tak cieszy jak powrót do ukochanego domu, do siebie. I warto tę drogę pokonywać by coraz bardziej być u siebie, BYĆ SOBĄ. Już wiem jaką sobą chcę być – wolną, szczęśliwą, spokojną.
 
    Jeszcze jedno, ta droga nigdy się nie kończy, bo zawsze będzie coś co możemy jeszcze dla siebie i swojego życia zrobić, coś osiągnąć, coś przeżyć, zobaczyć, doznać, czegoś się nauczyć. Tak jak napisałam w swojej forumowej sygnaturce "Szczęście to nie stacja kolejowa na której wysiadasz, to sposób w jaki podróżujesz".
 
    A na momenty gdy ogarnia mnie mgła niepewności, lęku i zwątpienia mam cytat z Kroola:
"Widziałem kierunek, nawet jeśli był za mgłą: zawsze do przodu. Uciekać do przodu."


Nowa ja czyli chcę być diamentowa
 
   Cała moja droga do siebie to nauka, nauka, praca, praca i jeszcze raz nauka i praca. Ciężko było, chwilami bardzo ciężko, łzy, nieprzespane noce, setki zapisanych kartek i setki napisanych postów na forum, tysiące przeczytanych stron w książkach i w Internecie, ból głowy, ból pleców ze stresu. Och, ale i piękne chwile odkryć, małych i większych sukcesów, i to co najbardziej cieszyło – powstawanie z kolan, nabieranie własnej wartości, odbudowywanie siebie, a właściwie budowanie na nowo i obserwowanie jak staję się inną kobietą, innym człowiekiem. Ten proces trwa, są gorsze dni, bywają zwątpienia, życie przynosi różne, nie zawsze wspaniałe niespodzianki, ale jest coś co sprawia, że nie czuję się już jak dziecko we mgle – świadomość. Świadomość, nieporównywalna z tą którą posiadałam przed TIRem, a którą staram się ciągle podnosić i ugruntowywać. Dziś i w kolejnym odcinku będzie właśnie o tej świadomości

Wstyd.
Tak, wstyd przyznać się, że kiedyś potrafiłam zagłuszyć wstyd, znaleźć wytłumaczenie, usprawiedliwienie i  wybielić się we własnych oczach. Bo wstyd to takie uczucie, które się pojawia, gdy robimy coś źle. Nie wierzę, że u kogoś, kto ma choć minimum zasad moralnych  choć na bardzo krótki moment nie pojawia się wstyd. I to jest ten moment, kiedy należałoby się zatrzymać i zastanowić – STOP – mój wstyd mówi mi, że nie tędy droga. Czerwone światło. I zawrócić. A jednak zdarza się,  że ignorujemy ten wstyd i myślimy "A może mi się uda na czerwonym świetle zyskać to czy tamto (miłość, akceptację, bliskość, seks, ......... niepotrzebne skreślić, inne dopisać). Będę uważać, nikt się nie dowie, nikomu nie zrobię krzywdy. Uzupełnię sobie swoje deficyty, przecież mnie też należy się coś od życia". Najczęściej jednak jeżdżenie na czerwonym świetle kończy się prędzej czy później katastrofą, krzywdzimy kogoś niewinnego, sami tez wychodzimy z tego pokiereszowani. I tu jest kolejny moment na zastanowienie oraz na konsekwencje, naukę na błędach i wnioski. Jedni to robią, inni nie. Bo może katastrofa była za mało drastyczna, bo może to nie było dno. Ja osiągnęłam dno. Wróciło do mnie wszystko, los oddał mi sowicie zapłatę za każdy wstyd, który gładko przełknęłam, za każdą ukradzioną chwilę szczęścia.
   Teraz mój wstyd jest moim sojusznikiem, nie ignoruję go, bo wiem, że pojawia się wtedy, gdy chcę zrobić/zaczynam robić coś co nie jest w zgodzie z wyznawanymi przeze mnie wartościami. Mój system wartości od dawna jest taki sam, ale był okres w moim życiu, że sprzeniewierzyłam się temu systemowi. Może to niemodne w dzisiejszym świecie, może „wszyscy” kłamią, oszukują, zdradzają, kradną – ja wiem, że nie wszyscy, ja wiem, ze ja nie chcę tego robić i znam kilka osób które też tak myślą. Nie chcę być jak „wszyscy”.

„Złe” emocje.
    Ze złymi emocjami można zrobić dwie rzeczy. Albo je z siebie „wypluć”, ekspresyjnie wyrzucić, albo skierować tę energię w pożytecznym kierunku.
    Przez całe życie uczyłam się i nawet dobrze mi wychodziło opanowywanie gniewu, złości, nakładanie pancerza, po którym spływałyby złe emocje, tłumienie gwałtownych reakcji. Nie pozwalałam sobie nawet na odreagowywanie w postaci bluzgów rzucanych w samotności. Uważałam, że wyładowywanie złości jest poniżej mojej klasy. Gdy pierwszy raz pozwoliłam sobie wykrzyczeć swoją złość, doznałam szoku. Byłam sama w domu i spróbowałam pozbyć się stresu krzycząc. Wrzeszczałam, bluzgałam (nie wiedziałam, że znam takie bluzgi), normalnie jakby jakiś jad ze mnie leciał, aż w pewnym momencie nawet zaczęłam pluć. Chyba wychodziła ze mnie złość nagromadzona przez całe życie. Aż się popłakałam. A potem zaczęłam śmiać. To było niesamowite. Nigdy tak się nie zachowywałam, zawsze byłam powściągliwa w wyrażaniu swoich negatywnych emocji, a gdy mi się czasami coś wyrwało to miałam wyrzuty sumienia, że okazałam się nieopanowana. Typowa grzeczna dziewczynka. Od tamtej chwili wiem, jak wyładowanie w taki ekspresyjny sposób może być oczyszczające. Wraca spokój i uśmiech.
    Wykorzystanie w pozytywnym kierunku energii płynącej ze złości to też jest fantastyczna sprawa. Dlaczego miałybyśmy tłumić lub trwonić swoją energię, przecież możemy zamienić ją na coś pożytecznego lub sprawiającego przyjemność. Złość na swoje gupiocipstwo niosła mnie i nadal niesie ku nowemu, daje siłę do pracy nad sobą, do walki o siebie, do pokonywania swoich barier i ograniczeń, uzbraja w determinację i pragnienie zwycięstwa nad swoją słabością. Gdy ostatnio zabrakło mi tej złości, to za nią zatęskniłam, bo wiem, że nic nie dawało mi takiego przyspieszenia, jak właśnie ta złość.
    Złość można i trzeba też wykorzystywać fizycznie – sport, porządki, wszelkie zaległości wymagające fizycznego zaangażowania, wszelkie nowe działania, do których potrzeba energii.
   Tego też się nauczyłam, wiem, jak silna jest energia płynąca ze złości i wiem w jaki sposób mogę ją wykorzystać lub się jej pozbyć.
    Nauczyłam się też pewnego myku, nazwałam go KLIK.
    Moje emocje powstają na skutek myśli, a myśli powstają w mojej głowie, wystarczy zmienić myśl, a zmieni się emocja.  Jakie to proste: KLIK. Zmieniam myśl, zmienia się rzeczywistość, zmieniają się emocje. Wystarczy to opanować, choć czai się tu pewne niebezpieczeństwo. Niektórych myśli i emocji nie powinnam w ten sposób wyłączać, bo bardziej wskazane dla mojego dobra byłoby przetrawienie tych myśli i emocji. Ale w pewnych sytuacjach np. gdy pracuję i nie chcę się rozpraszać, opanowanie tego sposobu pozwala normalnie funkcjonować.


"Mogeny" 
     Stało się tak, w końcu stało się tak, że moich myśli nie zaprząta w głównej mierze przeszłość. Jest dużo sytuacji, rzeczy, miejsc, które przywołują flashbacki, ale potrafię już sobie szybko z tymi sytuacjami radzić i skierować swoje myśli na to co aktualnie dzieje się w moim życiu. A trochę się dzieje. Dużo pracuję, trochę czytam - mniej niż na początku drogi, ale wciąż znajduję nowe pozycje warte uwagi, rozwiązuję problemy, bo jak w zwykle w życiu takie się pojawiają, planuję, realizuję - po prostu żyję... Naprawdę moje życie i ja sama w nim stałam się dla siebie najważniejsza. Czuję się silniejsza i pewniejsza. Stopniowo osiągam poziom równowagi, mniej rzeczy mnie dotyka, potrafię się zdystansować. Okazało się, że potrafię funkcjonować całkiem nieźle nie przylepiona do faceta i być przy tym zadowolona.

    Nie wiem czy całkowicie wyleczyłam się z kzb, wiem, że się zmieniłam. Wyostrzyły mi się granice, więcej widzę, opadło mi wiele klapek z oczu. Stało się to m. in. dzięki forum i Dziewczynom, które tam poznałam, ale prawda jest taka, że  żadne forum by za mnie tego nie zrobiło, gdybym sama nie chciała docierać w głąb siebie i zmieniać siebie. To był mój nadrzędny cel, któremu poświęcałam w pewnym okresie każdą wolną chwilę. Były gorsze dni, dołki i gigantyczne doły, potknięcia i cofanie wstecz, były łzy i stres - nie było jednak ani chwili, w której bym pomyślała, że odpuszczę, że nie dam rady.
Mam świadomość, że mogę wszystko, no, prawie wszystko :) Mogę podjąć nowe wyzwania, mogę spróbować, sprawdzić się w zupełnie czymś nowym, może mi się udać lub nie. Mogę poznać mężczyznę. Mogę się zakochać. Lub nie. No, dzieci już nie mogę rodzić, ale na tym mi nie zależy, bo dzieci już mam. A poza tym to wszystko mogę i tyle jeszcze przede mną. Mam też świadomość, że nawet jak coś nie pójdzie po mojej myśli, to jestem na tyle silna, że potrafię sobie z tym poradzić.
    Mam też świadomość, że jeśli chcę być diamentową kobietą, to nie mogę przestać nad sobą pracować, bo jeszcze trochę do tej diamentowej mi brakuje. Ale to chyba dobrze, bo mam do czego dążyć we własnym rozwoju, a uznanie siebie za ideał niesie zagrożenie traktowania innych za gorszych, bo nieidealnych, a tego nie chcę. Poza tym nie muszę być idealna, by siebie akceptować i siebie lubić, by siebie szanować i sobie wybaczać.


Ode mnie dla Ciebie czyli nie wyważaj otwartych drzwi
 
Dojdziesz do tej chwili - małymi kroczkami i wielką siłą własnej woli, by iść, by gramolić się z kolejnych dołków i wierząc, że ta droga ma sens. Ty wiesz, co masz zrobić, by zacząć szanować siebie, Ty wiesz co jest dla Ciebie dobre, a co nie. Ty to dobrze wiesz, jesteś tu i masz świadomość. Dokonałaś wyboru jaką drogą chcesz pójść. Wyboru, który będzie determinował wszystkie Twoje kolejne kroki.


Nie myśl o sobie "słaba". Myśl o sobie "SILNA!".


    Zacznij od tego, żeby przestać uważać, że nigdy się nie pozbierasz, powiedz sobie, że jest to stan przejściowy i z każdym dniem będzie lepiej, z każdym dniem będziesz czuć się lepiej, powtarzaj to sobie, postaraj się tak myśleć sama dla siebie, bo nikt za Ciebie nie zacznie myśleć inaczej i jeśli nadal będziesz uważać, że się nie pozbierasz to się nie pozbierasz, a gdy zaczniesz uważać że się pozbierasz to tak będzie, uwierz, walcz o siebie.
A jakieś dręczące myśli, gdy będą Cię nachodzić, spróbuj puszczać by płynęły jakby obok Ciebie, niech nie zatrzymują się, niech przepływają, a Ty nie wkładaj w nie energii, łatwiej odejdą.

Ustal sobie, że teraz priorytetem jesteś Ty. Zajmij się sobą, bądź dla siebie najważniejsza. Kolejność ma być właśnie taka - NAJPIERW TY.  Sensem Twojego życia nie może być inna osoba. Musisz żyć swoim życiem, musisz mieć szczęście w sobie, musisz kochać siebie. Dopiero wtedy będziesz mogła podzielić się tym z kimś innym, bo inaczej zawsze będzie dochodzić do właśnie takiej sytuacji - oplatasz go, bo jest dla Ciebie wszystkim, on chce się oswobodzić, bo nie dajesz mu oddychać bez siebie. Nie oglądaj się na niego, nie staraj przypodobać - to pułapka. Pokochaj tę dziewczynę, którą jesteś, zrób to dla niej. On będzie, albo go nie będzie, a Ty będziesz ze sobą do końca życia.


Trzeba zająć się sobą. SOBĄ - sporty, książki, znajomi, przyjaciółki, praca, nowe hobby, pasje, cokolwiek - kwiatki, szmatki, ogródki, szarlotki i serniki. Zająć się sobą, zaopiekować małą dziewczynką w środku, znaleźć białego kotka. Wstać i iść. Do przodu, nie oglądać się wstecz. Do przodu, w sukience i na szpilkach. Atrakcyjne, mądre, wspaniałe kobiety, znające swoją wartość, pewne siebie i tego czego chcą i do czego dążą.

    Katalina napisała: „Byle były osobisty psychofag nie zepsuje mi przyjemności bycia sobą.”
    Zadanie domowe dla wszystkich KKZB będących "w drodze" ku stanowi emocjonalnemu Kataliny odnośnie byłego psychofaga:
Wydrukować powyższe zdanie, powiesić na ścianie (lepiej na kilku) w widocznym miejscu, mniejszy format nosić w portfelu, ewentualnie wytatuować w okolicach prawego nadgarstka (żeby można było sobie łatwo przed oczy podstawić), nagrać swoim głosem i odtwarzać z empetrójki przez słuchawki aż się wbije w podświadomość, przed snem odmawiać jak różaniec.

    Na jednym z sabatów zastanawiałyśmy się gdzie było dno każdej z nas... To dno jest nam potrzebne, bo potem może być tylko lepiej. Nie załamuj się. Wierz. Ciągnij siebie za uszy z tej czarnej doopy. I proszę, nigdy nie mów o przegranej.

Krzycz nawet wbrew sobie:

JESTEM SILNA!!! DAM RADĘ!!!
a obiecuję Ci, że za jakiś czas zobaczysz więcej zysków. Tylko nie poddawaj się. To od nas samych zależy nasze życie. Bywa ciężko, ale to chwilowe. Trzeba iść do przodu. Z podniesioną głową i dzielnym sercem. Może to co piszę wydaje się patetyczne... niech tam... Na mnie akurat coś takiego działa, więc piszę do Ciebie podobnie. Ważne, żebyś Ty sama znalazła sobie taką argumentację do dalszej walki o siebie, aby Cię unosiła z klęczek. Abyś zostawiła przeszłość i otworzyła się na przyszłość.
Tak, przegrałyśmy kawałek życia. Od nas zależy czy przegramy, czy wygramy resztę. Warto o tę resztę zawalczyć.

To rozdwojenie na serce i rozum jest bardzo typowe. W takich sytuacjach, niestety, ale musimy słuchać rozumu, bo serce chce nas wyprowadzić na manowce, wbrew logice i faktom snuje iluzje i łudzi nadzieją. Patrz na fakty, one nie kłamią. Lepiej się obudzić, pocierpieć przez jakiś czas, niż żyć w poniżeniu, w braku szacunku i miłości. Daj sobie szansę na lepszą przyszłość.


NIC NIE MUSISZ DECYDOWAĆ NA ŁAPU CAPU. Masz czas skolko ugodno. Tyle ile potrzebujesz, by odpowiedzieć SOBIE na wszystkie pytania i dokonać wyboru co dalej chcesz robić, jak dalej chcesz żyć. Podstawowe pytanie brzmi: CZEGO
TY CHCESZ? Pamiętaj, to TY jesteś najważniejsza i najważniejsze jest to co jest DLA CIEBIE dobre.

WIEDZIEĆ to połowa sukcesu.

Teraz trzeba tylko krok po kroczku do przodu. Krok po kroczku robić porządek przede wszystkim ze swoimi myślami. A myśli mają wpływ na emocje. Jak zaczynamy inaczej myśleć to i emocje się zmieniają.

Trzeba dużo czytać. I dużo myśleć - O SOBIE. NIE O NIM!!!! Jaka jestem, czego pragnę, co jest dla mnie najważniejsze. Na co mogę się zgodzić, a na co nie. Jak chcę żyć. Z mojego doświadczenia – trzeba pisać, ja pisałam, wciąż pisałam (i wciąż piszę), bo gdy pisałam to musiałam zastanawiać się i nazywać, a jak nazwałam to widziałam czarno na białym. Spisywałam tez swoje emocje , te złe, negatywne emocje , które wyżerały mi wnętrze. A potem paliłam te kartki - pomagało, przynajmniej na chwilę. Każda sama musi sobie wypracować metody na te emocje. Szukałam tez na youtube afirmacji, uspokajały i dawały nadzieję.

    Spróbuj takiego ćwiczenia:
Oddychamy świadomie. Wdech nosem, przy wdechu myślimy pojęcia z naszej pięknej listy - wciągamy tlen i np. poczucie bezpieczeństwa. Wydech ustami - głośny wydech - wyrzucamy dwutlenek węgla i np. bezradność, cierpienie, ból i co tam chcemy wyrzucić.
Mnie pomaga.

Samoświadomość, wewnętrzna wolność, samostanowienie to jest to do czego należałoby dążyć. Same czerwone szpilki i przyzwolenie sobie na niezobowiązujący seks nie załatwią sprawy, bo będą kolejną iluzją, którą sobie zafundujemy - iluzją wolności. Prawdziwa wolność jest w głowie, nie boi się demonów, bo to demony jej się boją, gdyż prawdziwa wolność jest niezłomna. Siła pojawiła się z chwilą odzyskiwania wolności i samostanowienia. Demony mają władzę nad nieświadomymi, słabymi jednostkami - to prosta zasada.... Wystarczy o niej pamiętać.

Nie lękajcie się! Znane słowa, prawda? Dlaczego tak często o nich zapominamy?

    Ważne pytania
1.Czego chcę ?
2.Jaki mam wybór ?
3.Jakie przyjmuje założenia ?
4.Za co jestem odpowiedzialna ?
5.Jak inaczej mogę o tym myśleć ?
6.Co ten drugi człowiek myśli, czuje, czego potrzebuje i chce?
7.Czego nie dostrzegam lub unikam ?
8.Czego się mogę nauczyć
- od tej osoby czy tej sytuacji?
- z tego błędu czy niepowodzenia?
- z tego sukcesu?
9.Jakie pytania powinnam zadać (sobie lub innym )?
10.Jakie kroki będzie najprościej podjąć?
11.Jak mogę to zmienić w wygrana-wygrana?
12.Co jest możliwe?
Co jest możliwe? i moja odpowiedź – WSZYSTKO! To takie optymistyczne i dające nadzieję !!!!

"Pewien mistrz, jak to z mistrzami bywa, miał swojego ucznia.

Uczeń bardzo często zadawał mu pytania dotyczące natury ludzkiej. Pewnego razu mistrz odpowiada mu tak:
- Synu, wyobraź sobie, że w człowieku żyją dwa wilki. Wilki te, stworzenia silne i dynamiczne, nieustannie toczą ze sobą
walkę. Jeden z nich żywi się tym, co dobre i jasne, pozytywnymi emocjami, życzliwością, miłością i radości, tańcem, przyjaźnią, prawdą. Drugi z nich żywi się tym, co ciemne, złością, agresją, bólem, żalem, zazdrością, nienawiścią, zaborczością.
- Mistrzu, jeśli one ze sobą walczą, to któryś kiedyś wygra, prawda? Który? - zapytał uczeń.
- Ten, którego będziesz lepiej karmić. - z uśmiechem odparł mistrz."
A Ty, którego wilka dziś karmisz?

Na nową drogę, życzę każdej z Was i sobie również, abyśmy czuły w swoim życiu siłę i MOC pozytywnego myślenia oraz spokój, równowagę i pewność siebie Diamentowej Kobiety! Niech każda z nas pamięta o tym, że jest KRÓLOWĄ  swojego życia i że już nigdy, nikt nas nie zdetronizuje, bo to czy mamy koronę czy nie, zależy tylko od nas.
    Życzę Wam dziewczyny determinacji w Waszej drodze do siebie. Bądźcie waleczne i dzielne, bądźcie dobrej myśli. Zwłaszcza bądźcie dobrej myśli o sobie, bo jesteście warte wszystkiego co najlepsze, dbajcie o siebie i kochajcie siebie.


Powodzenia!





    Teksty umieszczone w tej zakładce są dziełem i własnością Autorki piszącej pod pseudonimem Vena.
Jakiekolwiek kopiowanie, przedrukowywanie i wydawanie bez zgody Autorki jest zabronione.

93 komentarze:

  1. Docieranie do odpowiedzi nie było łatwe i szybkie, to była cała droga - stąd tytuł.
    W kolejnych odcinkach pokażę swoją drogę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na tym etapie drogi,przypomniałaś mi jak niszczą nam "kregosłup psychiczny"i tracimy zaufanie do swojej oceny.Hasło ;trzeba się ratować!! Badać swoje uczucia, mieć własne reguły!Wspomnienia niech dają siłę,przypomniałaś!!Dzięki.Czy zbudowałaś zestaw swoich przekonań??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, weryfikowałam i budowałam swoje nowe przekonania od podstaw. Jednym z najważniejszych stało się przekonanie o wspomnianym przez Ciebie zaufaniu do własnej oceny, do własnej intuicji i rozsądku. Przecież to było niedorzeczne ufać bardziej komuś niż sobie...

      Usuń
  3. Rozliczenie na papierze,ekranie się kończy,gdy"kleptomanka milości"zrozumie że;miłosc to SPOKOJ,a NIEPOKUJ to znak do ucieczki.Czytam,polecam,podziwiam;jak Twoje"nieustające zaslugiwanie"uformowało na+ Twoj charakter !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Kleptomanka miłości " - ale super określenie :)

      Ja niby wiedziałam, że dobrze jest wtedy, kiedy jest spokój czyli równowaga, tylko nie wiedziałam dlaczego tej równowagi nie ma. To rozliczenie właśnie do tego było mi potrzebne, żeby się dowiedzieć.

      Polecaj, Viktorio, polecaj naszego bloga. Piszemy po to, by nasze doświadczenia pomogły innym.

      Usuń
    2. Niepokój jest sygnałem,który często był bagatelizowany.Nauczyć się szczęśliwego życia w spokoju,nie jest łatwo.Kleptomanki M żle odbierają sygnały zewnętrzne od Mężczyzn i złe wysyłają nazwano to "oczko w pończosze"może czytałas?
      Zobaczyc,zrozumieć siebie i zmienić:).Zmiana jest wpisana w cudowne życie Zdrowej Kobiety!!Gratulacje dla Wszystkich:)

      Usuń
  4. Coraz bardziej przekonuję się do słuszności powiedzenia "Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni".

    Gratuluję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      A powiedzenie jak najbardziej prawdziwe i sprawdzone na moim żywym organizmie :)

      Usuń
  5. pozdrawiam :) pięknie zestawiłaś, wypunktowałaś swoje cele, plany...normalnie podziwiam ;)
    diamentowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W planach, harmonogramach, tabelkach, zestawieniach zawsze byłam dobra... gorzej z konsekwentnym dążeniem do osiągnięcia zamierzeń. Śmieję się i mówię, ze najwyraźniej ja jestem od planowania i wyznaczania celów, a od ciężkiej pracy przy realizacji moich wizji są inni :) Właśnie próbuję ten scenariusz wprowadzić w życie.

      W pracy nad sobą nikt mnie jednak nie zastąpi i tu muszę być konsekwentna, jeśli chcę dokonać w sobie zmian. A chcę.

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Ach, my to lubimy siebie umniejszać :-)
      A pomyśl, że niektóre nie dochodzą nawet do planowania, harmonogramów, tabelek i zestawień. My przynajmniej próbujemy.
      Jest takie mądre łacińskie przysłowie: Gutta cavat lapidem non vi sed saepe cadendo. Kropla drąży kamień nie siłą lecz częstym padaniem.
      Jak 100 razy spróbujemy to może za 101-szym COŚ wdrożymy :-)

      Usuń
    3. Mam nadzieję, że COŚ wdrożymy i Ty wiesz CO mam na myśli. Kilka kropel działa lepiej niż jedna :)

      Usuń
  6. "Osiem kropel" - Super tytuł dla naszego wspólnego dzieła. Nie sądzicie?
    Wdrażajmy, wdrażajmy:))

    OdpowiedzUsuń
  7. Sam się urodził:)) Był, czekał i się urodził. Bardzo mi się podoba:))

    OdpowiedzUsuń
  8. Czekam z niecierpliwością na następne odsłony.
    "Osiem kropel" - Rewelacja!

    OdpowiedzUsuń
  9. No i te nasze Rhetty Buttlery - charyzmatyczni, niegrzeczni, balansujący na granicy bezpieczeństwa i przyzwoitości, z cygarem w zębach dosiadający konia ... Tyle, że oryginał potrafił kochać i kobietę i swoje dziecko i potrafił zapewnić im godziwy byt. A my wybierałyśmy KOGOŚ PODOBNEGO do Rhetta Buttlera a po krótkiej chwili okazywało się, że z oryginału ma w sobie tylko tyle, że lubi chodzić do burdelu prowadzonego przez kokotę Belli i szastać kasą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wszystko z naszej pogoni za romantyczną miłością. Wiara, że ten romantyczny okaże się też odpowiedzialny. Jednak chyba takich pakietów to nie ma w obiegu... Czy ktoś spotkał się z takim egzemplarzem w życiu, a nie w filmie?

      Usuń
    2. Bo inaczej wygląda prawdziwa romantyczna miłość, a inaczej jej spaczony obraz z literatury. Spaczony - bo wyimaginowany, wymyślony przez kobietę. "Przeminęło z wiatrem" - popełniła kobieta, "Anię z zielonego" też. To ROMANSIDŁA a nie obraz miłości. Czysty marketing.

      Usuń
    3. Są odpowiedzialni i prawdziwi mężczyżni,można ich spotkać,trzeba tylko szybko reagowac na ZŁE zachowania(w nowym życiu) i UCIEKAĆ."Ania..."śtawiała granice,pięknie uczyła sie milości ,inwestując w siebie i dlatego warto polecać tą kśiążkę.BYĆ Anią z jej rozumkiem ,pasją i zachwytem-warto!!A bohaterkę S polecam za szybkie "zbieranie i nie poddawanie się przeciwnością losu".Nie umiała jednego-po czym poznać że męzczyzna kocha?!

      Usuń
  10. Po latach godzenia się na to,jak wpływali na nas inni ludzie-mama.Musimy stać się jak kaczka,po ktorej wszystko spływa,napisał ktoś.W życiu też spotyka się więcej Wilkow ,niż Mysliwych zapomnieli Nas przestrzc Rodzice!!Bądzmy uwazne:)
    ps
    Jesteś niezwykła i utalentowana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorzej, gdy spotyka się Wilka przebranego za Myśliwego...

      Nomen omen, Viktorio, nie wiesz o tym, że mój ostatni "partner" był myśliwym... ale wilkiem to on nie był... raczej skunksem :)

      Cóż, rodzice nie przestrzegli mnie ani przed wilkami, ani przed skunksami czy innymi padalcami... Gdyby przestrzegli - czy bym uwierzyła? A gdybym uwierzyła - czy miałabym odwagę żyć?

      ps.
      Dziękuję :)

      Usuń
  11. swietny blog. znalazlam przez przypadek w internecie, bo przechodze ciezki etap po zwiazku na odeleglosc, ktory nie wypalil.. mecze sie juz ponad 6 miesiecy od rozstania, chcialam pisac do niego, prosic o powrot itp itd.. bardzo mnie Twoj wpis zmotywowal i dal wiare, ze bez niego dam rade, ze czas wyleczy rany a w tym czasie po prostu zajme sie kszatlceniem pasji i poswiece czas na odnalezienie siebie, uwierzenie w siebie, moze pokochanie... i racja, nasze dziecinstwo, sytuacja w domu bardzo wplywa na to kim jestesmy i jak postrzegamy rzeczywistosc, jaki mamy stosunek do siebie.. jeszcze raz dziekuje, jestes Wielka:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj :)

      Cieszę się, że moje pisanie i mój przykład dał Ci impuls do zwrócenia się ku sobie. Naprawdę nie warto tracić czasu nawet w myslach dla kogoś, kto nie chce go spędzać z nami. Wiem jednak jak bardzo jest trudne zajęcie się sobą, gdy w głowie kłębią się myśli o nim, o tym co było i o tym co mogło by być. Uwierz mi, gdy zaczniesz bardziej planować sobie czas, organizować sobie zajęcia i przyjemności, ten czas, który jest potrzebny, aby dojść do równowagi po bolesnym rozstaniu szybciej Ci minie. Bo nie będę oszukiwać, że to się udaje jak uciąć nożem.... to proces trwający u jednej krócej, u drugiej dłużej... to tez zalezy od tego co w tym czasie "ze sobą" robimy. W każdym razie obiecuję Ci, że jeśli zajmiesz się sobą, zaopiekujesz się sobą jak zaopiekowałabyś się małą dziewczynką, jeśli pokochasz siebie, to ten czas będzie najlepszym czasem dla Ciebie, a pewnego dnia obudzisz się i stwierdzisz, że "tamto" już Cię nie boli, a Ty jesteś wspaniałą, wolną i radosną kobietą. I tego Ci życzę :)

      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  12. Tak więc,czas na Dzień Dziecka-dziś się nie myjemy,zamykamy oczy,idziemy spać.To sprawdzony sposób na rozpieczenie "malutkiej......"Można często mieć własny dzień dziecka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie dlaczego ten dzień dziecka nie mógłby być codziennie??? No dobra, może przesadzam, ale tak z pół godzinki w ciągu dnia to już chyba nie przesada :)))

      Usuń
  13. Oni NIGDY nie odpuszczają. Chwilami są zbyt zajęci, żeby dręczyć, ale NA PEWNO sobie przypomną... "Co to ja miałem??? Co ja miałem??? No tak, miałem kogo dręczyć, a teraz nie mam...Spróbuję przypomnieć się Ostatniodręczonej, może się uda jeszcze troszkę... Zanim znajdę coś nowego." - Tak pracuje (bo nie odważę się użyć słowa: myśli:) mózg psychofaga.
    Ćwiczenia praktyczne w tym temacie wykonuję z czetotliwością raz na dwa miesiące. Albo "mamy" nowy problem, albo przywołujemy stary i grzebiemy, chociaż wiemy, że nie ma po co.
    Żywy psychofag nie odpuszcza nigdy. Staje się mniej zjadliwy chwilami, kiedy przytruwa jakąś nową ofiarę. Ale i tak sobie przypomni. Wdzięczny długoletni obiekt upodlenia - to TY, ja, ona - takich przyjemności się nie zapomina:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drobna uwaga. Mózgi psychofagów nie myślą i nie pracują tylko KOMBINUJĄ.

      Usuń
  14. Rozpieszczać siebie,świętować z sobą,wrócić do marzeń-pasji z młodości-rozwijać je-zwłaszcza wtedy gdy nic się nie chce-na nasze emocje wspaniale jest skoczyć ze spadochronem i stwierdzić gdy się wyląduje,że życie cudem jest!!! Przyjaciel psycholog ma inną receptę,ktorą lubię;przestań wszystko analizować,rozdrabniać,oceniać-odzyskaj poczucie humoru.
    Do zobaczenia na koncercie,któregoś dnia w Stolicy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uczę się tego wszystkiego, uczę, coraz lepiej mi wychodzi :) No, ale sorry, ze spadochronem nie skoczę, żeby nie wiem co :)))) A Ty skakałaś?

      Jestem otwarta na koncert w Wawie :)
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Ale o co chodzi z tym koncertem? Na co idziemy? :)))

      Usuń
    3. Jeszcze nie wiem na co i kiedy. Może Viktoria wie, albo TY?
      Ja w każdym razie jestem otwarta :)

      Usuń
    4. Aaaa, no to wszystkie jesteśmy otwarte.

      Usuń
  15. A jak tak dalej pójdzie to kiedy sama przeczytasz te swoje pierwsze posty za jakiś czas zobaczysz jaki kawał świetnej roboty dla siebie zrobiłaś i sama siebie zadziwisz i będziesz jeeeeszcze dumniejsza :)
    Powodzenia i miłej lektury :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Czesc dziewczyny,
    Znalazlam Wasze blogi 4 dni temu i nie moge przestac ich czytac.Ja tez jestem ze szlachetnego klubu kobiet ktore kochaja za bardzo.Dziwna nazwa bo kochamy za bardzo innych, a siebie niedostatecznie albo w ogole!Moze zmienmy nazwe na Kobiety ktore zapomnialy jak kochac siebie?Moze termin 'Zapomnialy' bedzie latwiejszy do strawienia, bo wymaga to od nas tylko przypomnienia sobie a nie calej nauki jak siebie kochac?Ja wierze ze ta wiedza o nas samych gdzies gleboko w nas siedzi tylko trzeba jakim dlugim kijem ja wygrzebac.
    Jak moja psychoterapeutka powiedziala ze musze zadbac teraz o siebie i zaczac robic rzeczy ktore mi sprawiaja przyjemnosc, wylupilam na nia tylko galy, bo nie mialam zielonego pojecia jak ja to mam zrobic i co mi tak naprawde sprawia przyjemnosc.Jestem dopiero na poczatku drogi odkrywania siebie na nowo i zajmie mi moze cala reszte mojego zycia ale najwazniejsze jest to, ze juz wiem ze mam prawo do tego zeby byc soba czy to sie komus podoba czy nie, zasluguje na to zeby mi sie cos podobalo czy nie podobalo, mam prawo do wlasnych opini i wyrazania emocji, jak sie komus nie podoba moje jedzenie Nutelli palcem prosto ze sloika albo jazda do tylu na rowerze to juz ich problem. :)
    Jak wiekszosc z nas, mnie tez nurtuje problem straconego czasu.Ja probuje sie ratowac mysla, ze to ze poznalam mojego ostatniego psychofaga, ktory moje jestestwo przecisnal przez maszynke do miesa kilka ladnych razy, bylo najgorsza rzecza jak mogla mi sie przydazyc, ale to ze wyrwalam sie z tego zwiazku to NAJLEPSZA rzecz jaka dla siebie moglam zrobic:):):)Wiec jestem co najmniej na zero jak nie troszke do przodu!
    I to jest najlepszy dowod na to ze my siebie tylko zapomnialysmy kochac. Cos nas pchnelo w dobrym kierunku, w kierunku bezpsychofagowego zycia.Moze to nie byl przypadek, ani przelanie czary jego skurwysynstwem? Moze to wlasnie byla milosc do nas samych, ktora nam tak trudno nam rozpoznac?
    Usciski dla Was Wszystkich,
    Dot

    OdpowiedzUsuń
  17. Witaj Dot :)
    Czuj się jak u siebie, kochana. Napisz może coś więcej o sobie?
    Ehhh... ta Nutella. :) Ja tez tak mam :P

    OdpowiedzUsuń
  18. Dzieki Walkiria,
    Dzieki za zaproszenie.Juz sie czuje jak w domu:)Bardzo sie ciesze ze Was znalazlam:)
    Mieszkam za granica i bardzo zaluje ze Was nie moge poznac osobiscie i przylaczyc sie na jakies babelki z truskawkami.
    Pochodze z domu zdominowanym przez terror psychiczny i agresje fizyczna ojca.Zwiazki: 1.gangster, 2.pijak, 3.dobry facet ale bylo za nudno,4.pilot (myslalam ze Pana Boga za nogi zlapalam) ktory jest uzalezniony od pornografii, kurestwa, i klamstwa. Pan pilot nadzwyczjnie inteligentny i czarujacy zawsze mial 'jakas tajemnice w oczach' ktora mnie bardzo krecila bo przeciez mnie fascynowali faceci z tym czyms (niech go szlag jasny trafi).Na pierwszej randce powiedzial mi ze jest bardzo wybredny jesli chodzi o kobiety...no i juz bylo po mnie. Pierwsza manipulacja duzego kalibru. To skoro on jest taki wybredny to musi sam byc krolewiczem z bajki a ja dostalam komplement bo przeciez mnie 'wybral' i po ambicji , ze musze sie starac zeby go przypadkiem nie rozczarowac. Dalej juz poszlo, Pan pilot stal sie dla mnie bozyszczem. Inteligentny, magisterka z biznessu, wczesniej swietna praca w city, poszedl za marzeniem i zdobyl licencje pilota.Mysle sobie, co za ambicja i poswiecenie, inteligencja itd. Marzenie o lataniu?Kupa smiechu. Chodzilo o kurwienie sie na kazdym wylocie!
    Przeprowadzka do jego domu, bo przeciez tak rzadko sie widujemy!, znaczylo tyle co zwiekszona kontrola nade mna a nie tesknota.Ale ja glupia bylam! Zasady w domu wiadomo jakie, to jego dom wiec albo robie to co Pan kaze albo won!Nie bylo to oczywiscie powiedziane wprost, byloby to za latwe, haha.2 laptopy, 3 komorki, wszedzie hasla. Moje pytanie dlaczego?Jego odpowiedz, ze ma prawo do prywatnosci a ja mam problem z kontrolowaniem innych, taaa....
    Raz wrocilam do domu wczesniej z pracy, jego nie ma komputer jeszcze cieply, nie wylogowal sie.Strona 'do my wife' (nazwa mowi sama za siebie) na ktora Pan uczeszczal w czasie wolnym, a tego mial pod dostatkiem. Konfrontacja:'przeciez Wszyscy to robia, naiwna jestem'.Moje szlochy, blagania i tlumaczenia, ze to dla mnie ponizajace i tak naprawde tez zdrada, odpowiedz: dobra skoro tak mi na tym zalezy to on przestanie.. To bylo ponad 3 lata temu. Nie przestal nigdy i dokupil sobie natepnego laptopa, nowe haslo dostepu. Ze mnie zrobil wariatke z paranoja. Zdrady oczywiscie nie byly tylko wirtualne, prostytutki,kolezanki z pracy i przyjaciolki z dziecinstwa, dziewczyny jego kupli potrzebujace 'pomocy', znikanie na dnie i noce, dlugie blond wlosy w jego samochodzie,(ja mam rude), smsy w nocy...rzygac sie chce. Najlepsze jest to ze zawsze znalazl jakies wytlumaczenie na to i wychodzilo na to ze ja jestem 'niestabilna psychicznie'.Ja lykalam wsszystko co mi wcisnal bo przeciez krolewicz takich rzeczy nie robi.Incydeny przemocy fizycznej, przyduszanie za gardlo(oczywiscie moja wina bo pociagam za nie te sznurki) policja, moje wycofanie zarzutow bo nie moglam moglam sobie wybaczyc ze przeze mnie krolewicz moglby zgnic w pierdlu... W koncu sie wyprowadzilam, czy moze bylam zmuszona sie wyprowadzic, bo Pan pilotowi moj oddech na jego karku zaczal przeszkadzac.

    OdpowiedzUsuń
  19. Nastepne dwa lata szarpanina emocjonalna, wracal, kochal, porzucal, ja za nim biegalam, szloch, euforia, odpychanie, przytulanie. KOLOWROT EMOCJONALNY.Rozmowy o zalozeniu rodziny i dzieciach... wyprowdzce do innego kraju gdzie zylabym w luksusie (wiadomo o co chodzi. Manipulacja na kazdym kroku. Na cale szczescie do tego nie doszlo, choc bylo blisko.Wreszcie znalazlam dowody, czarno na bialym , na swoje 'paranoje'. Jak bardzo to bolalo mozna sie bylo domyslec, zniknelam z tego swiata, rozpadlam sie na kawalki. Wstyd, zmieszanie z g...m, ponizenie...
    Ale wiecie co? Okazalo sie ze jednak nie bylam nienormalna i paranoi nie mialam,(a juz zaczelam w to watpic). Moja intuicja mi zawsze podpowiadala ze cos jest nie tak ale ja ja nieladnie potraktowalam.Mialam swoje sny o ktorych pisze Maja, objawy psychosomatyczne a jednak ...wierzylam Panu pilotowi a nie sobie.

    Zaczelam psychoterapie.Na pierwszej sesji 4 miesiace temu nie moglam slowa wydusic, tylko sie trzeslam , jak osika... Teraz chodze z podniesiona glowa. Moze jeszcze nie ciesze sie zyciem tak jak powinnam i motywacja jeszcze nie dziala jak powinna ale jest o niebo lepiej.Poskladalam sie juz, moze jeszcze musze tu i owdzie sie podoklejac...Chce wyciagnac wnioski i nauczyc sie w inny sposob niz do tej pory.
    Sorki, mialam napisac kilka slow o sobie a wyszla z tego cala telenowela brazylijska;)
    Dot.

    OdpowiedzUsuń
  20. Dot!
    Za nic nas nie przepraszaj, SIEBIE PRZEPROŚ! Ja też muszę SIEBIE przeprosić za to co sobie fundowałam z psychofagiem. Każda z nas taką brazyliadę przechodziła.
    Jak patrzymy wstecz to aż trudno w to uwierzyć...ale to niestety ta dysfunkcyjna część nas. Najważniejsze, że sobie to uświadomiłyśmy, że już nie wypieramy, nie kolorujemy gówna na różowo. Wychodzimy, uciekamy mimo, że jeszcze się potykamy, że tęsknimy za tym "czymś", ale już się nie poniżamy. Można żyć normalnie, godnie. Nie chodzi o jakieś zadęcie, ale normalność. Jesteśmy wartościowymi kobietami i musimy/chcemy być tego świadome.
    Brawo Dot :-)

    OdpowiedzUsuń
  21. Dzieki Hellena.Juz wiem ze jestem na dwlasciwej drodze i Bogu za to dzieki.
    Podobno zeby sie tak naprawde uwolnic od przeszlosci trzeba wybaczyc oprawcy, dla siebie, zeby juz nie ciazylo jak kula olowiu,co mi sie wydaje bardzo trudne. Wybaczyc trzeba tez sobie za to jak siebie same potraktowalysmy co wydaje sie jeszcze trudniejsze. Co o tym dziewczyny myslicie?
    Dot.

    OdpowiedzUsuń
  22. Ja tam oprawcy nie wybaczam. Nie stawiam się w roli Pana Boga, ni też żadnej wyższej instancji do wybaczania. Gówno nazywam gównem, zło - złem.
    Przez jakiś czas ogromną frajdę sprawiało mi wyobrażanie sobie wymyślnych tortur, jakie mu los zadaje. Miało to znaczenie terapeutyczne, natomiast teraz ten typ po prostu mi kompletnie zobojętniał. Nie wybaczyłam, nie zapomniałam, ale zobojętniałam. Zajmuję się sobą i swoimi sprawami, a nie wybaczaniem gnojowi. I tak myśląc już zupełnie na zimno, uważam, że ta pokraka moralna nie zasłużyła na żadne wspaniałomyślne wybaczanie. Widocznie - taka karma, jak mawiał kanarek.
    Nie musimy Dot być aż tak wspaniałe, żeby wybaczać komuś, kto nas przez całe lata udupiał i rozwalał nam tożsamość. Spokojnie. Jak przyjdzie ten moment, to przyjdzie, ale chyba nie ma sensu poganiać czasu. Widzę w tym drugie dno- dlaczego do cholery, znowu na siebie bierzemy kolejny ciężar? Ciężar przebaczenia? Od tego niech będzie spowiednik.

    OdpowiedzUsuń
  23. Dodam jeszcze, że moje przemyślenia są też wynikiem uwolnienia się od katolickiego pojmowania sprawy winy, kary i przebaczenia. Ale oczywiście, to jest moja droga i nie namawiam do podążania tą samą ścieżką.
    Po prostu boję się kolejnej pułapki typu: jak nie wybaczę, to znaczy, że nie dość jestem wspaniałomyślna. Nie dość dobra. Znowu jakaś ułomna. Tymczasem moim zdaniem powinno się czasem pozwolić sobie na tak zwane "złe emocje". Tym bardziej, że nie ma tak naprawdę ZŁYCH. Zarówno gniew, żal, smutek jak i radość, są po prostu emocjami. Rzecz tylko w tym, co z nimi zrobimy. Jeśli "nie wybaczenie" będzie polegało na podsypywaniu oprawcy trutki na szczury, to niekoniecznie. Jeśli zaś będzie motorem do tego, by znowu nie wdepnąć w szambo, by się rozwijać, by w ogóle być ostrożniejszym w doborze otaczających nas ludzi - to tak.

    OdpowiedzUsuń
  24. Spowiednik by prawdopodbnie doznal rozleglego zawalu serca po takiej spowiedzi. Szkoda goscia:)
    Ja juz bym tak bardzo chciala zeby to wszystko mi zobojetnialo, jak Tobie Marys.Nigdzie nie jest powiedziane, ze sprawiedliwosc ich dosiegnie i to jest...niesprawiedliwe;)Nie bardzo mam wplyw co los na nich zesle wiec nie chce sie za bardzo podniecac tym ze w koncu szlag go jasny trafi. Moglabym sie gorzko rozczarowac...
    Dot

    OdpowiedzUsuń
  25. Tylko ja juz mam dosyc tych negatywnych emocji jak o nim mysle.A jeszcze mysle niestety. Juz mi wystarczajaco namieszal w systemie. I tak sobie glowkuje co by tu zrobic zeby SOBIE pomoc, zeby juz ten syf nie siedzial w mojej glowie. Czekac az czas to zalatwi? Ja juz nie chce marnowac czasu na ten gowniany temat ale moja glowa mi plata figle i temat mi ciagle podsuwa. Wiec tak sobie glowkuje ze jak mu wybacze to gowno bedzie dalej gownem tylko nie bedzie tak mi caly czas smierdziec... Sorry za doslownosc;)
    Dot.

    OdpowiedzUsuń
  26. Nie wiem. Każdy ma swoją receptę. Na pewno czas jest sprzymierzeńcem. Czas to genialny wynalazek w leczeniu ran. Mnie szalenie pomógł i pomaga. Nawet jak łapię doła, to zanim go dobrze złapię pojawia się szybka myśl, że to TYMCZASOWE.
    I Twój stan też jest tymczasowy. Po prostu trzeba przez to przejść. Opierać się na czym się da, na pasjach, przyjaciołach, tym wszystkim, co wymieniła Maja w punktach. Sama widzisz przecież, że każdy miesiąc to krok naprzód. Nawet jeśli są nawroty, to coraz mniej tego syfu w Twoich myślach. Oczyszczasz się jak narkoman, a to musi boleć. Kiedyś w końcu przestaje, daję Ci na to moje słowo:)

    OdpowiedzUsuń
  27. A sprawiedliwość czasem bywa, czasem nie. Śmiałyśmy się tu z dziewczynami, że zdekompletowałam mojego psychofaga, w furii śląc klątwy. Rok później rozpieprzył się na słupie i wycięli mu śledzionę:))))) Także czasami do nich wraca to, co sami wygenerowali. Już Ty się tym nie martw - Matka Boginii czuwa ;)

    OdpowiedzUsuń
  28. Co by Ci tu jeszcze rzec, przed snem.... Dobre są też wspomniane przez Maję wizualizację. Jaka będę za rok? Za pięć lat? Kim chciałabym być? Co robić? Jak wyglądać? Gdzie przebywać i z kim?
    Ciągle się tego uczę. Przed snem, kiedy mam ciężki i stresujący dzień, wyobrażam sobie leżąc w łóżku co chciałabym zrobić tylko dla siebie. Ostatnio wymyśliłam 10 dni wakacji. Jadę sobie sama, do małego miasteczka, gdzieś, gdzie jeszcze nie byłam. Łażę tam, robię zdjęcia, rysuję. Jem dobry obiad w knajpie. Siedzę nad wodą. Słucham Bacha na MP3. Śpię w dzień. Maluję się, albo nie. Piszę książkę. Rozmawiam ze staruszką na ławce. Cisza, spokój i tylko ja sama ze sobą. Wsłuchana w siebie, pogodna, obserwująca piękny świat.
    Wyobraź sobie to, co sprawi, że poczujesz się szczęśliwa. I bądź w tym marzeniu przez chwilę sama. Bo naprawdę, nie potrzeba być z kimś, żeby czuć pełnię, szczęście, spokój.

    OdpowiedzUsuń
  29. Dzieki Marys.Dobrej nocy:)
    Dot

    OdpowiedzUsuń
  30. Dot, ja tam pierdzielę przebaczanie. Sobie przebaczyłam i starczy. Wybaczenie gnidzie to dla mnie zbyt wielka robota. Nie mam zamiaru jeszcze i tej roboty dla niego wykonywać. A sprawiedliwość? Byłoby fajnie i liczę na nią. Moja przyjaciółka jednak zwróciła mi uwagę na to, że nie zawsze jej (sprawiedliwości) udaje się zdążyć, na co przykładem są hitlerowcy, którzy w dostaku dożyli swych dni w Argentynach i iinych fajnych miejscach.

    OdpowiedzUsuń
  31. Nie dokończyłam.
    Mnie to psychofaże gówno już zawsze będzie śmierdzieć gównem i to chyba dobrze - jak gdzieś wyczuję to spuszczę wodę. To taka gówniana szczepionka. Przeciwciała zostają już na zawsze.

    OdpowiedzUsuń
  32. Jakoś tak było:
    Przeminie z wiatrem. Mądre kobity jesteście. Jesteśmy! I tego musimy się trzymać. Uwierzyć w to wreszcie! Nie zdradzać samych siebie, do cholery! Doły będą. Ale coraz rzadsze i coraz słabsze. Do mnie wracają w okolicach PSM. Jakaś ckliwość do czegoś co było fikcją...Ale było, nie żałuję. To cenna lekcja od losu. Bolesna, ale bez niej nie poznałabym siebie tak dobrze. Czuję się dojrzalsza i silniejsza.
    Już żaden pieprzony psychofag nie może rozpieprzać nam życia. Jest zbyt piękne.
    Jest tyle mądrych ludzi do poznania, filmów do obejrzenia, książek do przeczytania, miejsc do zwiedzania, zapachów do wąchania, smaków do delektowania. Mamy to życie pod ręką więc korzystajmy z niego w mądry sposób.
    Nie chcę się teraz zastanawiać czy przebaczę czy nie przebaczę. Czas leczy rany.
    Intensywność emocji, jakiekolwiek by one nie były traci z czasem moc. Te złe emocje też wyblakną. Czy ja muszę przebaczać? Oni w dalszym ciągu dobrze się bawią
    cudzym kosztem i nie zastanawiają się nad tym. My nie musimy bawić się cudzym kosztem, ale nie pozwalajmy już nikomu więcej tak się eksploatować. To jest nasze życie i same decydujmy jak chcemy je przeżyć. Ja wreszcie chcę żyć świadomie i w zgodzie ze sobą. To nie grzech. To moje prawo. :-)

    OdpowiedzUsuń
  33. Maryś, normalnie jak czytam Twoje wypowiedzi, to mam ochotę się pod nimi podpisać :) Podobnie myślimy, podobnie odczuwamy. Szalenie mi miło :)
    Ja sobie tak myślę, że co najmniej dziwnym jest, gdy chcemy wybaczać komuś, kto w żaden sposób winnym się nie czuje.
    Ja sama nie wybaczę, nie zapomnę - dla własnego bezpieczeństwa. To jest jak blizna, która się goi. Nie czuję już potrzeby rozdrapywania jej, bo boleśnie i dość długo ją oczyszczałam. Ma mi przypominać. Ale nie ograniczać. Ma być śladem. Ale śladem walki, a nie porażki.

    OdpowiedzUsuń
  34. Walkirio, ja też wyczuwam te fluidy pokrewne:)) Siostro!

    OdpowiedzUsuń
  35. Dzięki że jesteście,nie czuję się sama ze swoją przeszłością, serdeczne pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  36. Witaj :)
    Pozdrawiam również :)
    A może napiszesz coś więcej ?

    OdpowiedzUsuń
  37. Moze wiekowo troszke sie roznimy, ale punkty na mapie zycia podobne, identyczne schematy. Bylo ich "od groma i ciut ciut", ale zaden nie dal mi wolnosci bycia soba. Jeszcze do niedawna "Hymn o milosci" stanowil kanwe mojego podejscia do zwiazkow. Na poczatku mojej drogi do siebie zwrocilam sie o fachowa pomoc. Od miesiaca stawiam sama jeszcze dosc niepewne kroki, wiec bardzo sie ciesze, ze trafilam na Was. Pozdrawiam serdecznie piszace i chlonace tak jak ja:)

    OdpowiedzUsuń
  38. Witaj,
    wolności bycia sobą nikt nam nie da. Wolność, tak jak i radość, szczęście i spokój musimy mieć w sobie, swoje własne, aby nie być zależną od czyjejś "woli/chęci/kaprysu/przydziału" udostępnienia nam tych wartości. Oczywiście można się tym wszystkim dzielić z innymi, z tymi, z którymi chcemy, ale żeby się dzielić, trzeba najpierw to mieć, takie swoje, nienaruszalne i niezależne.

    OdpowiedzUsuń
  39. Pozdrawiam serdecznie!!!
    Przypadek sprawił, że weszłam na ten blog, świetny blog. Też przechodzę ciężki etap mimo, że mija już 6 lat od rozwodu....

    OdpowiedzUsuń
  40. Witaj :)
    Sześć lat to już trochę sporo... chyba najwyższa pora "wyrwać" do przodu :)))
    Rozgość się u nas, czytaj jak nam się udało zostawić w tyle toksyczną przeszłość, może da Ci to inspirację do pracy nad sobą i siłę do zmiany "ciężkiego etapu" w radosny i obfitujący w nowe, dobre wydarzenia, czego Ci serdecznie życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  41. Witaj Veno!!!
    Właśnie dzisiaj trafiłam na Waszą stronę. Wiem, że powinnam uwolnić się i przeszłość zostawić za sobą, ale jeszcze nie potrafię. W związku byłam 33 lata.

    OdpowiedzUsuń
  42. Wszystko zależy od Ciebie, od Twojej woli, chęci, determinacji, wiary w siebie, odwagi i konsekwencji. A tak naprawdę zależy od wyboru jakiego dokonasz - nic nie robić i twierdzić, ze nie potrafisz czy spiąć się w sobie i pokazać sobie, że jednak chcesz i potrafisz. Masz wybór i należy on do Ciebie.
    Nasza Przyjaciółka zwykła mawiać: Szczęście jest możliwe, ale nie obowiązkowe. Wybieraj :))

    PS. Proszę, podpisuj się jakimś nickiem lub imieniem, bo nie jestem pewna czy odpisuję jednej osobie czy kolejnej.

    OdpowiedzUsuń
  43. Tak 6-ć lat to sporo. Chciałabym przeszłość zostawić za sobą, żyć terażniejszością, przyszłością. W związku byłam 33 lata...
    Fajnie,że jesteście, dziękuję Wam!

    OdpowiedzUsuń
  44. Tak Veno odpowiadasz jednej osobie. Dziękuję Ci.

    Pozdrawiam! Haliś

    OdpowiedzUsuń
  45. Pozdrawiam, Haliś, fajnie, że do nas wpadłaś :)))
    Poczytaj, a potem może zdecydujesz się opisać nam swoja historię?

    OdpowiedzUsuń
  46. Witaj Veno moja kochana.
    Napisałaś jedno zdanie które daje wiele do myślenia.,,nie wyważaj otwartych drzwi,,. Jak pisałam kiedyś do Ciebie czytam, wracam , zakreślam, spisuję,znów wracam i piszę,analizuję co zrobiłam ze swoim życiem i do czego doprowadziły mnie wybory. I utknęłam, nad zaakceptowaniem iluzji którą sama sobie stworzyłam. Utknęłam nad tą akceptacją ,same negatywy. I brak działania.Siedzenie i wbijanie sobie do głowy że już nic dobrego ze mnie nie zostało i pewnie już nie będzie to też żadne rozwiązanie. ,,Zajmij się sobą,,- codziennie tu ktoś to pisze..I znów czarne myśli bo jaką sobą? oglądam się za siebie i co ? same negatywy. i brak działania!(w dobrym kierunku)
    Tak nigdzie nie zajdę.
    Postanowiłam poszukać jednej chwili kiedy mnie było dobrze samej ze sobą.jedną na początek cechę pozytywną. i znalazłam.jest. Ale! nie siedzieć i rozmyślać tylko ZROBIĆ to. Tym razem zrobiłam.mały krok, ale zasiać tą drogę dobrymi myślami i działaniami.
    Jak się chce to się da.
    Porównałam to kiedyś do czyszczenia bardzo zabrudzonej patelni.
    pozdrawiam,milka

    OdpowiedzUsuń
  47. Kobieta na kolejnym zakręcie25 czerwca 2012 00:11

    Dziś znalazłam ten blog. Cztery godziny przed komputerem i z lekturą tego,co piszecie o swoim życiu. W większości tak, jakbym czytała o sobie samej. Polały się łzy, ale wiele razy też się uśmniechnęłam.
    Co wiem teraz??? Że muszę, że chcę, że potrzebuję zmian, które pozwolą mi inaczej spojrzeć na to, co kolejny raz dzieje się w moim życiu. Moje dno osiągnęło dno ostateczne. Moje uzależnienie od pragnienia miłości doprowadziło mnie do ostatecznego upodlenia siebie tylko po to, by psychofag miał wysokokaloryczną odżywkę.
    Myślałam, że jestem wyjątkowa w tym upodlaniu się, w akceptacji upodlenia, upokorzenia bez granic. Lektura tego, co piszecie odsłoniła rąbek tego, co instynktownie czułam, a czego za cholerę widzieć nie chciałam.
    Teraz jest we mnie tak wiele różnych emocji, że nie umiem składnie pisać. Chcialabym się wygadać, ale nie chcialabym też nikogo obarczać tym, co przechodzę.
    Jedno wiem na teraz - dość . Piszę "dość", a myślę " Boże, jak ja dam radę bez niego". Wiem, chaotyczne to okropnie.
    Jeśli pozwolicie, jak ochłonę, to napiszę więcej. Jesteście teraz dla mnie jak najlepsze terapeutki. A od czegoś trzeba zacząć.
    Dziękuję, że jesteście prawdziwe :)

    OdpowiedzUsuń
  48. Witaj, kochana :)
    Też znam takie łzy w momencie, gdy zaczęłam otwierać oczy, i te ulgę gdy odkryłam co mi jest, z czym przychodzi mi walczyć.
    Dasz radę bez niego. Dasz na pewno, dasz lepiej niż z nim. Będzie dobrze :)
    Pisz, szukaj odpowiedzi na pytania i dbaj o siebie.
    Przytulam :)

    OdpowiedzUsuń
  49. Witam wszystkich!! Dzisiaj podjelam chyba najwazniejsza decyzje w moim zyciu! Moj kat sie wyprowadzil choc nie do konca bo jutro ma odebrac reszte rzeczy ale badz co badz kamien spadl mi z serca moze tez tak nie do konca bo wciaz go kocham! Lecz wiem ze nie moge byc z czlowiekiem ktory nie szanuje mnie oraz mojego syna! Jest mi ciezko i juz nawet w tym momencie mi go bardzo brakuje ale zdaje sobie sprawe ze nie moge byc z takim czlowiekiem do konca zycia. Boje sie poniewaz powiedzial ze zniszczy moje zycie a wiem ze jest do tego zdolny bo to nie obliczalny czlowiek. Bardzo duzo w zyciu przeszlam i moja psychika jest na wyczerpaniu! Potrzebuje kogos z kim moge sie wygadac, kto mi da duzego kopniaka w dupe abym mogla dalej isc do przodu! Ciezko :(
    pozdrawiam i dziekuje ze jest taki blog gdzie moge z rzucic z siebie to co mnie boli:(

    OdpowiedzUsuń
  50. Witaj Anonimowa,
    a więc decyzja podjęta, teraz Kochana, będzie ciężko, ale z każdym dniem będziesz dalej od tego miejsca. Pamiętaj, że Ty i Twój syn jesteście najważniejsi. Macie prawo do spokojnego życia.

    Wciąż go kochasz... a może kochasz swoje wyobrażenie o nim? Może ta miłość to nie miłość tylko uzależnienie?
    Wiele pytań przed Tobą, szukaj na nie odpowiedzi, idź przed siebie, bądź dla siebie dobra i nie bój się.
    Pozdrawiam serdecznie.

    PS.
    Zaloguj się albo podpisuj się jakimś nickiem.

    OdpowiedzUsuń
  51. Witaj Anonimowa,
    Jesteś w dobrym miejscu - możesz "gadać" - wygadać się do bólu:)
    Po to jest to miejsce. Ale również po to, żeby ruszyć do przodu, żeby zacząć SWOJE życie.
    Jesteś na początku drogi. Uda się:)

    OdpowiedzUsuń
  52. Anonimowy, no troche masz pod gorke, bo na blogu problemy. ALE... DASZ RADE. Na poczatku bedzie pewno trudno jak cholera. I moze to potrwac - wedlug mnie to naturalne. Nie musi, ale moze. Nawet jesli bedzie trudno przez rok to potem reszta zycia przed Toba. Jesli sie zlamiesz? 10, 20 lat do tylu? Cale zycie? A dziecko? Zdaje sie, ze masz szanse by TERAZ zaczac uciekac. Jesli Ci grozi zglos to na policje. Masz rodzine, do ktorej mozesz zwrocic sie o pomoc? Masz prace? Dom zdaje sie masz, a to duzo. Masz prawo plakac i obowiazek isc na spacer, do kina, na spotkanie ze znajoma jesli placzesz zbyt dlugo. Poczytaj tez mojedwieglowy (np. http://mojedwieglowy.blogspot.com/p/tajemnicze-sowo-psychofag.html) co by oswoic sie z tym, ze pewne osoby moga nie miec uczuc. I szkoda na nie milosci bo milosc nie wszystko zwycieza i nie zawsze powinna byc cierpliwa. Straszne skurwysynstwo, ale tak wlasnie jest. a i wszystko co mowi to tylko slowa. Nic nie znacza.
    Wyrzucaj z siebie. Pisz tutaj, pisz dla siebie, placz i krzycz w poduszke. W grudniu bedzie lepiej. Moze we wrzesniu bedzie juz dobrze? Czasem DOBRE RZECZY DZIEJA SIE SZYBKO.Trzymam kciuki. Wiem, ze boli i wiem, ze przestanie.Powodzenia! Moze zrob liste za i przeciw w dwoch kolumnach: co dobrego co zlego daje Ci ten zwiazek. I liste tego, co chcialabys by Cie w zyciu spotkalo (w to, ze on Cie pokocha i tak nie wierzysz, wiec nie umieszczaj;) I spogladaj na nie codziennie.

    Jade

    OdpowiedzUsuń
  53. To znowu ja!! Boze ratujcie wrocil pijany ze zdwojona sila o malo mnie nie pobil choc glowa od wyrwanych wlosow wciaz boli! Ciesze sie ze moj brat ze mna mieszka bo gdyby nie on nie wiem co by sie stalo!!!! Jest teraz na dole przychodzi do mnie praktycznie co 5 minut albo mnie przeprasza albo wyzywa!! Staram sie byc nie ugieta bo nie potrzebuje kolejnego horroru! Nie chce wyjsc z domu a ja nie mam zamiaru urzerac sie z nim cala noc! Moje kochane malenstwo na szczescie spi! Nie wiem co ma robic!! Ratujcie!!

    Joanna

    OdpowiedzUsuń
  54. Powiem z własnego doświadczenia, raz tylko wezwałam policję do pijanego męża - nie wpuściłam go do domu ale bałam się że wyważy drzwi,tak szalał.To było ,nie pamiętam dokładnie ale około 4 lat temu.
    Policja przyjechała, kazali założyć niebieską kartę a na odchodne powiedzieli że jak sobie wybrałam tak mam.Byłam oczywiście oburzona.!
    Wytrzeźwiał, przeprosił, obiecał poprawę, mało tego; wzięłam z nim gigantyczny kredyt na wspólne już własne mieszkanie..

    Dzisiaj powiem że miał rację ten policjant:)miałam to co wybrałam.

    Rano do poradni uzależnień, siebie leczyć i ratować. Zadbaj o siebie wreszcie i dziecko.

    OdpowiedzUsuń
  55. Joanno
    Milka dobrze radzi - ratuj siebie i dziecko. To Twoje zadanie.

    Za każdym razem jak będzie robił awantury wzywaj policję. Niech założą niebieską kartę, zbieraj dowody, rób nagrania i zdjęcia. Jak trzeba idź na obdukcję.

    Wstąp do grupy Al-Anon, otrzymasz wsparcie innych kobiet, będących w podobnej sytuacji.

    Dobrze by było, gdybyś poszła na terapię indywidualną. Poszukaj takiej mozliwości w swojej okolicy.

    Przeczytaj "Koniec współuzależnienia" Beattie Melody - KONIECZNIE! Napisz na maila: blog.uciekamdoprzodu@o2.pl to Ci przyślę.

    Wejdź na stronę http://www.alkoholizm.akcjasos.pl/ Tam jest mnóstwo informacji. Czytaj, dokształcaj się.

    Postanów sobie że nie chcesz być ofiarą i zrób wszystko, żeby nią nie być. Zbieraj w sobie siłę, uwierz w nią.

    NIE WYJ, DZIAŁAJ!

    OdpowiedzUsuń
  56. Witajcie, czytając "Drogę do siebie"z trudem powstrzymywałam łzy.
    Moje drogie, ja jestem na początku tej drogi....własciwie próbuję na nią wejść...jest mi ciężko sie wyrwać z uzależnienia od miłości do Z...czuję jak trace samą siebie...straciłam niemal wszystko....próby odejścia kończyły sie fiaskiem....brak odwagi....strach przed bólem........znacie to zresztą z autopsji....chciałabym w końcu znaleźć tę odwagę w sobie i zrobić ten pierwszy krok do przodu.
    Bezwzględu na to czy znajdę w zobie tę odwagę dziękuję autorce "drogi do siebie" że mogłam przeczytać jej przeżycia i doświadczenia....będę do tego wracać.
    ...czuję sie bardzo samotna......i nieszczęśliwa ...choć mam uśmiech każdego dnia przyklejony.....jakże to smutne....i nie potrafię sie nawet wkurzyć...

    OdpowiedzUsuń
  57. Witam Was:) Dziś trafiłam na Wasz Blog i czuję, że to miejsce, którego szukałam. Może to egoistycze, ale potrzebuję "grupy wsparcia". Moja samotna droga tworzenia siebie na nowo trwa 4 lata. Są wzloty i upadki, brakuje mentalnych przyjaciółek...czytam fragmentami opowieść Veny (nie daję rady tego skonsumować jednorazowo) i otwieram szeroko oczy ze zdumienia - w wielu wątkach widzę samą siebie. Dzięki Tobie poznaję odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Zapoznam się lepiej z Wami oraz blogiem i mama nadzieję na ciekawą przyjaźń:)

    OdpowiedzUsuń
  58. Hello, niezwyczajna paprotko!
    piękny nick :-)
    Ja w marcu dokonałam tego odkrycia. Pomogło. baaardzo pomogło.
    I nie myśl a wręcz zapomnij o tym, że potrzeba grupy wsparcia jest egoistyczna. Ależ bardzo jest potrzebna grupa wsparcia. Od samego odkrycia kobiet z podobnymi historiami, potrzebami sprawia ulgę. Czytaj, na początek to najlepsze. Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  59. Witajcie Dziewczyny :)

    Bardzo się cieszę, ze zawitałyście do nas i że się odezwałyście.
    Rozgośćcie się, czytajcie, a potem opiszcie swoje historie.Jeśli zechcecie to opublikujemy te historie. My tu propagujemy autoterapię pisaniem. Szczere do bólu pisanie o tym co doprowadziło nas do toksycznego związku i do trwania w nim. Dlaczego brakowało nam umiejętności stawiania granic, dlaczego ignorowałyśmy czerwone lampki, dlaczego popadałysmy w uzależnienie od miłości, dlaczego kochałyśmy za bardzo. To pisanie jest oczyszczające, nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo. Spróbujcie.

    Jesteśmy tu razem, żeby nie czuć się samotnie, żeby być w kontakcie z kobietami, które miały podobne przejścia i rozumieją się w lot.

    Dobrze trafiłyście :) Zapraszamy :)

    OdpowiedzUsuń
  60. Witam ponownie:) Wpadłyście na doskonały pomysł - stworzenie miejsca, gdzie kobiety po przejściach mogą podzielić się swoimi życiowymi doświadczeniami. Po czterech latach walki o siebie - odbudowywania poczucia własnej wartości, wiem, że najgorsze mam już poza sobą. Czasami jednak czuję się wyalienowana. W moim otoczeniu nie mam kobiet z podobnymi przeżyciami, dlatego czasem brakuje dodatkowego wsparcia i zrozumienia. Poza tym nie potrafię się jeszcze otworzyć, dlatego liczę na Waszą cierpliwość:) Lektura blogu z pewnością dostarczy mi sporo materiału do przemyśleń. Odezwę się wkrótce. Do usłyszenia:)

    OdpowiedzUsuń
  61. Paprotko, miłej lektury, mam nadzieję znajdziesz tu to czego szukasz i potrzebujesz :)

    OdpowiedzUsuń
  62. Witaj paprotko.
    Tu właśnie jest grupa wsparcia:)
    Nauczone własnym doświadczeniem postanowiłyśmy utworzyć takie miejsc gdzie spotkają się te, których nie rozumieją nawet przyjaciółki i rodzina.
    Ja nawet wczoraj usłyszałam coś takiego. Że dlaczego, że przecież był taki miły...
    A ja wiem dlaczego i wiele z Was, tutaj bywających wie. Dlatego piszemy i czytamy. Dlatego jesteśmy tutaj:)

    OdpowiedzUsuń
  63. Dzisiaj do niego nie pojadę.....choć będzie mi ciężko....

    OdpowiedzUsuń
  64. Lilium, opublikowałam Twoją historię na głównej stronie naszego bloga. Myślę, że dziewczyny odniosą się do niej i razem postaramy się Ci pomóc i coś doradzić.
    Dobrze, że napisałaś. Ja teraz jestem w pracy, napiszę więcej wieczorem.
    Teraz kasuję Twoje posty z tej zakładki, żeby dyskusja odbywała się tylko pod postem na głównej.
    Trzymam za Ciebie kciuki.

    OdpowiedzUsuń
  65. Witam wszystkie Fantastyczne Kobiety!
    Znalazlam Was przypadkiem i bardzo sie ciesze, ze tu jestem.
    Moja historia w skrocie: 2 dzieci, 15 lat toksycznego zwiazku (ponizanie, calkowita zaleznosc finansowa (nawet jak zarobilam, musialam oddac...), awantury ze mna i z dziecmi, opis o socjopacie pasuje tu perfekcyjnie, na koniec wyrzucil mnie z domu i musialam walczyc o dom i dzieci...). Wygralam i jestem wolna i szczesliwa.
    W tym calym galimatiasie rozstania, bylam sama soba zaskoczona jak szybko sie pozbieralam (pare tygodni!). Duzo czytlam i sluchalam muzyki (to taki moj lek na wszystko). Przeszlam wszystkie etapy opisane powyzej i czuje sie rewelacyjnie! Odpuscilam, zmienilam sie, zrelaksowalam sie, nauczylam sie, nie zapomnialam.
    Zaczelam nowy zwiazek. Mam bardzo fajnego, cieplego mezczyzne przy sobie, mamy takie same cele i dazenia w zyciu. On wie przez co przeszlam i jest bardzo pomocny (tez ma swoje za soba). Czy jest moim klinem, nie nieczuje tego, nie wydaje mi sie, a bardzo sie tego balam na poczatku znajomosci.
    A

    OdpowiedzUsuń
  66. Witaj A:)
    Jesteś żywym (jak widać) przykładem na to, że da się uciec od toksyny, uwolnić od wszelkich uzależnień. Podstawowa sprawa - podjąć decyzję:) Późnej same sobie możemy się dziwić, że jednak udało się, że można.
    Gratuluję nowego (nieklinowego:) życia:)
    Niech Wam się szczęści:))))
    Pisz, opowiadaj, dawaj świadectwo.
    Nie masz pojęcia jak działają (motywująco oczywiście:) takie prawdziwe historie. Szczególnie jeśli mają happy end:)))

    OdpowiedzUsuń
  67. Witaj A :)))
    Jakże dobrze przeczytać taką historię:)
    Tzn. nie dobrze, że 15 lat byłaś w toksycznym związku, tylko dobrze, wprost fantastycznie, ze dzięki swojej sile i determinacji wygrałaś swoje dobre życie :))
    Gratuluję i również zapraszam - zostań z nami :)

    OdpowiedzUsuń
  68. Witaj VENA,
    przeczytałem . Jesteś WIELKA. Twoje słowa poruszają do głębi. Dają impuls do zastanowienia. Wzmacniają i pomagają. Potwierdzam wszytko co napisałaś. Jesteś Wspaniałą i Cudowną Kobietą.
    Pozwalam sobie tak napisać. Poznałem Ciebie i wiem.
    Pozdrawiam
    ZU

    OdpowiedzUsuń
  69. Witaj ZU :)
    Dziękuję.
    Wiem, wiem :) Jestem wielka, wspaniała i cudowna :) Bardzo siebie kocham i tak o sobie myślę :)

    O Tobie też myślę i mam nadzieję, że to co znalazłeś na tym blogu okaże się dla Ciebie w jakiś sposób pomocne. Może jako spojrzenie i zrozumienie drugiej strony, a może znajdziesz coś dla siebie w Twojej konkretnej sytuacji.

    Pozdrawiam. Trzymaj się.

    OdpowiedzUsuń
  70. Wiem , pięknie napisane, tyle w tym siły i odwagi, tylko,że on mnie wcale nie chce opuścić przy tych wszystkich zdradach i upokorzeniach on chce bym była przy nim a ja w tym moim smutku i cierpnieniu chce być nadal z nim ... to chore chore uuuuuu, wiem o tym .jak mam się od tego odciąć ,jak??? nie dzwonię ale czekam jak kania na deszcz na jego telefon.... rany boskie zwariuję....................Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  71. OD TEJ CHWILI PROSZĘ WYPOWIADAĆ SIĘ NA NOWYM BLOGU.

    BEZPOŚREDNI LINK

    http://uciekamydoprzodu.blog.pl/droga-do-siebie-vena

    OdpowiedzUsuń