Uciekam z toksycznego związku. Uciekam od własnych uzależnień i współuzależnień. Uciekam z miejsca, które mnie niszczy. Uciekam z mgły nieświadomości w stronę samoświadomości i samostanowienia. Wychodzę z roli ofiary i biorę odpowiedzialność za swoje życie. Uciekam tam, gdzie mogę się rozwijać, wzrastać, żyć pełnią i być szczęśliwa. Uciekam do przodu!
UWAGA. BLOG ZAWIERA TREŚCI PRZEZNACZONE DLA OSÓB, KTÓRE UKOŃCZYŁY 18 LAT.
Katalina, no nie wiem. To trudne i niepopularne nie kochać matki. A nie może być tak, że właśnie dlatego, żeby kochać siebie to nie można kochać matki? Czesto matki wyrządzają krzywdę swoim dziecim, że one muszą i całe życie pracowac nad tym, żeby własnie siebie pokochać. Julka
Dzięki Katalino i za takie tematy - nawet po to by "zanurzyć się w spokoju" i przemyśleć parę spraw. Dowiedziałam się niedawno że moja mama była bardzo niechcianym dzieckiem i niekochaną siostrą....długo i dużo teraz rozmawiamy choć i ja miałam mnóstwo żalu złości i pretensji. Nigdy na nic nie jest za późno :))kocham Cię mamo.
Ojcowie, matki, nauczycielki, źli "wujkowie", koledzy z podwórka.... Wszyscy są winni naszych niedoskonałości? A my?Nie mamy żadnej siły aby BYĆ? Żadnej własnej inwencji? Coś nam dała... Szansę? Na BYĆ? Nie od niej zależy jak ją wykorzystasz, to Twoja rola. Jeśli nie umiesz - nie obwiniaj jej. Zrzucanie odpowiedzialności na innych za własne niedoskonałości. Tak się nie robi. Ja kocham swoje dzieci tak jak umiem. I pewnie nie raz popełniłam błąd, skrzywdziłam. Nie, żebym chciała. Myślałam, że robię dobrze, a to było moje dobrze - ich dobrze było inne. Staram się - one to wiedzą. Ale nie jest tak, że nie robię błędów, a ich to nie boli. Czy nie będą kochały siebie bo ja byłam taką matką jaką umiałam być? I powiedzą - miałem fatalną matkę - dlatego sobie nie radzę? Niekoniecznie. Mam nadzieję, że niekoniecznie. Pomijam patologię, bo, niestety, istnieje. Dzieci NAWET wypadają z kocyków. Ale to jest chore - bardzo chore. Nie umiem sobie tego wyobrazić.
Widzę że nie jest tak jak mi się wydawało - w głębi duszy ją nawet podziwiam za wiele rzeczy. Ale błędem było brak rozmowy POTEM . Najważniejsze że teraz możemy i korzystamy z szansy . Ja , Ty , i inni .
A może by uznać, że matka TEŻ człowiek a nie granitowy pomnik? Uczył Was ktoś w szkole jak być PERFEKCYJNĄ matką? bo mnie nie... Dlatego nie powielam błędów matki, które mi onegdaj dokopały, mam ich ostrą świadomość - robię za to swoje WŁASNE, można by rzec autorskie (tych nie potrafię wyłapać "zawczasu"). NIEUMIEJĘTNOŚĆ rozmowy też z CZEGOŚ wynika... Może zamiast CZEKAĆ warto zainicjować? Zasypywać doły? Budować mosty? Duże dziewczynki już jesteśmy - wiele w naszych rękach - zanim będzie za późno :)(w piątek mam pogrzeb ciotki, (stąd ten minorowy nastrój - wybaczcie) dla jej córki, mojej kuzynki, już za późno) Udanego dnia miłe panie :))) Pozdrawiam. Gall...anonim
To mój "nieulubiony" temat.Pewnie dlatego, że trzeba go przerobić a ja jeszcze nie wylizałam ran po psychofagu i zwyczajnie nie mam siły. Może więc spojrzę na to z innej strony. Skoro są mężczyźni i kobiety o cechach psychofaga, to przecież Ci sami ludzie są jednocześnie matkami i ojcami.Nie mam obowiązku kochać psychofaga, bo jest moim mężem i tak samo nie mam obowiązku kochać matki, skoro psychoważy na całego do dziś dnia, starając się wciągnąc w te swoje kombinacje nawet moją córkę. Jakiś czas temu oddzieliłam dzieciństwo (nie było lekkie)i kilka razy próbowałam nawiązać cywilizowany kontakt z matką, chciałam ją kochać ale ona zwyczajnie się do tego nie nadaje i nie zasługuje, jest psychofagiem najwyższych lotów. Nawet jak o niej teraz myślę to mam identyczne objawy fizyczne jak w relacjach z byłym, ścisk w żołądku, klucha w gardle, suchość w ustach. Zazdroszczę tym co mają normalnych rodziców i mogą zgodnie z prawdą powiedzieć, że kochają swoją matkę. Kajka
Kajka - nawet jeżeli nie kochasz matki, jakieś uczucia względem niej żywisz. Chyba trzeba będzie w końcu, kiedyś, dla własnego oczyszczenia je nazwać? Gall...anonim
Doskonale znam swoje uczucia względem matki,(zwyczajnie jej nienawidzę w pełnym tego słowa znaczeniu, czuję się skrzywdzona i krzywdzona przez nią nadal) nie chciałam ich tu przytaczać, bo wiele razy spotkałam się z informacją zwrotną...w stylu...jak możesz...to twoja matka, urodziła cię itp.......staraj się, próbuj, walcz, wybaczaj itp. Jakoś ludziom trudno zaakceptowac, że matka też może być potworem, łatwiej czepiać się już dorosłego dziecka niż matki staruszki, prawda jest tu nieistotna, wazniejsze są stereotypy. Cóz też jestem matką, znam obie strony medalu i mam cudowne uczucie jak słyszę, że moje dziecko jest ze mną szczęśliwe, że nie sprawiam jej bólu, że ma we mnie oparcie. Ja tego nie miałam. Kajka
Ja poszłam w temat bez filozofii , jungów i freudów. Normalnie , za sercem. Tak czuję , choć wg społeczeństwa powinnam wypominać lub zastanawiać się nad wybaczaniem lub nawet nad nie akceptacją np. Widzę że jest poprawa i jest lepiej - a to ogromnie dla mnie ważne i jednak się cieszę z tego . A był czas że nienawidziłam. uff , trudno się pisze o takich uczuciach.
A ja rozumiem Kajkę, bo jestem w podobnej sytuacji. Nie mogę powiedzieć, że jej nienawidzę, ale też nie mogę powiedzieć, że ją kocham. Związek jest związkiem, czy to z partnerem, czy z rodzicem, czy dzieckiem. Wiadomo, ze elementy relacji są nieco odmienne, ale zasady relacji pozostają bez zmian. Kierujemy się w niej tymi samymi wartościami, jak szacunek, szczerość, zaufanie, etc. Jeśli w relacji wartości są zachwiane to nie jest ona zdrowa. Niestety i tak bywa w relacji z rodzicem i tak jest własnie w mojej relacji z matką. Odnajduję w niej wiele elementów toksycznego związku, manipulacje, kłamstwa. Myślę, że to własnie te doświadczenia spowodowały, że jestem podatna na psychofagów. Jednak nie katuję się myślami, że to jej wina, że powinna inaczej. Zaakceptowałam ją taką jaka jest i moim celem jest teraz nie ulegać manipulacjom i nie wdawać się dalej w toksyczną zależność z nią. Nie zrywam też kontaktów, ona pozostaje moją matką, tylko już na innych zasadach. Jedną z definicji miłości jest "akceptacja". Może zatem ją kocham, bo ją akceptuję? Bo akceptuję to co nas łączy i jej niedoskonałości, również i to, że ona nie chce zmian. Mam do niej żal, ale jej wybaczam, choćby z tego powodu, że to co było już się stało i nie jestem w stanie tego zmienić. Jej zmieniać tez już nie chcę, chcę zmienić siebie. A więc ani kocham, ani nienawidzę. Akceptuję.
Nie wiem jak to jest nie kochać matki. Moja matka była bardzo dobra, bardzo kochana i bardzo kochająca... kochająca za bardzo i uległa. Nie wiem jak by to było, gdyby mój ojciec był psychofagiem, na szczęście nie był i nie musiała walczyć o swoje dzieci. Mama nie żyje od kilku lat. Nie zdążyłam jej powiedzieć wielu rzeczy, nawet nie pomyślałam by jej to powiedzieć, a dziś juz jest za późno. Jedną z tych rzeczy, najważniejszą, jest: Dziękuję Ci Mamo, za dar życia.
Co do nienawiści. Nienawiść szkodzi najbardziej temu, który nienawidzi. Nie ważne czy chodzi o psychofaga, matkę, ojca, czy kogokolwiek innego. Doszłam juz do tego etapu, że nie pozwolę sobie na nienawiść, bo to jest uczucie, ktore niszczy, drąży, powoduje destrukcję, a ja już za bardzo kocham siebie, aby dopuścić aby takie uczucie mnie zżerało.
Jeszcze jedna kwestia. KONIECZNIE trzeba przerobić temat rodziców, a takze kazdej osoby, ktora nas skrzywdziła w przeszłości. Zrozumieć, pogodzić się z ich błędami, niedoskonałościami a nawet nikczemnymi postępkami. Dopóki nie jesteśmy pogodzone, dopóty tkwi w nas cierń jątrzący ranę. A że każdą ranę należy oczyścić - to już wiemy.
PS. "Pogodzone" nie znaczy pogodzone z tymi osobami, znaczy pogodzone ze sobą i swoją przeszłością. Trzeba się pogodzić dla własnego dobra. To nie jest łatwe i ja nie mówię, że juz na dobrze pogodzilam sie z wszystkim co mnie spotkalo, ale bardzo się o to staram, nie pielęgnuję zlości i nienawiści. Może jest mi łatwiej, bo te uczucia nie dotycza moich rodziców. Jednak myslę, że w przypadku rodziców tez należałoby dążyć do pogodzenia się z taką a nie inną przeszłością, tej już nic nie zmieni.
Pielegnowanie nienawisci jest jak picie trucizny, oczekujac, ze inna osoba sie nia zatruje. Mysle, ze wybaczanie jest procesem dlugotrwalym, ale pozwala nam sie emocjonalnie odciac od krzywd przeszlosci. Nie sadze, ze mozemy byc naprawde szczesliwymi i czerpac radosc z zycia jesli przepelnia nas nienawisc lub uraza do drugiej ososby. Od rodzicow oczekujemy , ze beda nas kochac a nie krzywdzic, jednakze rodzice sa ludzmi, ktorzy sami czesto maja nieprzepracowane dziecinstwa i brakuje im dobrych wzorcow. Powielaja pozniej bledy swoich rodzicow na swoich wlasnych dzieciach robiac im krzywde. Najwazniejsze jest to zeby ten lancuch przeciac a do tego potrzebne nam jest swiadomosc, zrozumienie i akceptacja przeszlosci. Inaczej przez cale zycie bedziemy dzwigac na swoich barkach ciezar doznanych przez nas krzywd i nigdy nie rozwiniemy skrzydel. Nie musimy lubic swojego rodzica ale waznym jest zeby go nie nienawidzic bo sami robimy sobie ta nienawiscia krzywde. A my chcemy siebie kochac, nie ranic.
Dlaczego wobec tego (że niektórzy MUSZĄ rodziców - matki darzyć nienawiścią, z powodu "zasług" rzeczonych rodzicieli) - nie pójść dalej drogą jak najbardziej konsekwentną? Skoro ( z trudem, bólem i walecznością) odcinamy się od toksycznych partnerów, dlaczego nie odetniemy się równie zdecydowanie od toksycznych rodziców? Jeśli nie jesteśmy w stanie wybaczyć, zapomnieć, pogodzić się, to dlaczego trwamy w biernej akceptacji? Jaki jest powód? Mało, że trwamy - często korzystamy (jeśli nie wykorzystujemy w ramach "samosądnie" zaaplikowanego zadośćuczynienia za nieudane dzieciństwo) z ich pomocy tak fizycznej (opieka nad dzieckiem (ćmi), pomoc w ogarnięciu domowej logistyki - gotowanie, prasowanie, ogródek, drobne naprawy) jak i finansowej. Uczciwie byłoby zrobić tak jak z "nieudanym" partnerem - odciąć wszystkie sznurki. A, na ogół, jest tak - mama była bardzo niedobra dla mnie więc teraz ja mogę traktować ją tak jak zechcę. I mogę w nosie mieć wszystkie zasady - ona nie przejmowała się mną, ja nie będę zaprzątać sobie głowy nią. A jak potrzebuję to MUSI mi pomóc - również dlatego, że zawsze miała mnie gdzieś. Ma być tak jak ja chcę. Czy to nie jest powielanie pewnych mechanizmów? Czy można traktować kogoś w sposób, który zdecydowanie odrzucamy jeśli skierowany jest do nas? Uczciwe byłoby w takim wypadku zakończenie toksycznego związku i odcięcie się od takiego rodzica. CAŁKOWITE, a nie jak mi pasuje i jak mi wygodnie. Takie trwanie wygląda jak wykorzystywanie - niestety. Skoro trwasz w takim chorym niereformowalnym układzie na co liczysz? Na co czekasz? Co może się zmienić? NIC... A Ty trwasz... Dlaczego?
Dobrze by było, pomyśleć może, jaki komunikat przekazuje się własnemu potomstwu? Bo dzieci są bystre. I może je wprowadzać w konsternację fakt, że "moja mama nie kocha mamy" a niekoniecznie zdobędą się na odwagę by o tym rozmawiać, jeśli wyczują nienawiść. Szczególnie jeśli temu towarzyszy obłuda typu celebrowanie świąt, dzielenie się opłatkiem itp. Nie wszystkie staruszki są słodkie i biedne, wcale nie trzeba wszystkich kochać ale to nas nie upoważnia do patrzenia tylko na czubek własnego nosa. Czy zapiekanie się w nienawiści przyniosło kiedyś coś dobrego? Wojny, rasizm, dyskryminacja, agresja... Może warto świadomie przekuć nienawiść w coś mniej szkodliwego jak choćby obojętność. Pozbyć się tego ciężaru... Gall...anonim
Dobrze również by było zastanowić się czy moje dzieci "akceptują" tylko mnie jako matkę czy fam, że owszem, że kochają, że rozumiemy się na tyle na ile pozwala to nie krzywdzić się wzajemnie. Ale co czują one? A ja je kocham, chciałabym dla nich "wszystkiego najlepszego". Ale czy mi to wychodzi? Czy one tak rozumieją moje postępowanie?
Dot, wspomniałaś o wybaczaniu. Co myślimy mając na myśli wybaczanie?
Co się dzieje gdy ktoś mnie skrzywdził, a ja nie wybaczam. Nie wybaczam, bo nadal chcę się nad sobą użalać, pozostawać w swej roli ofiary, pławić się w tym poczuciu skrzywdzenia i móc nienawidzić swojego krzywdziciela, móc mieć do niego żal i pretensje. Czy to jest dla mnie dobre być wciąż w tej roli ofiary i móc nienawidzić? Oczywiście, że nie. Co się dzieje, gdy wybaczam. Wychodzę z roli ofiary, odcinam sznurki złych emocji od osoby, która mnie zraniła i czuję ulgę. Nie obciąża mnie ani syndrom ofiary, ani złe emocje. Wybaczenie nie ma nic wspólnego z osobą, której dotyczy. Wybaczenie odbywa się we mnie. Ode mnie tez zależy co dalej, czy będę próbować poukładać na nowo relacje z tą osobą, czy odetnę się całkowicie. Co zrobię zalezy od wielu czynników, każda sytuacja jest inna i nie mozna niczego porównywać. Zaznane krzywdy są różne, rózni ludzie nam je uczynili, z różnych pobudek i powodów. To juz są nasze wybory z kim chcemy spróbować jeszcze raz ułozyć swoje relacje, a z kim absolutnie nie, bo całkowicie stracilismy zaufanie, bo zrobili coś zupełnie przez nas nieakceptowalnego . Tak jak pisze Dot, wybaczenie to proces długotrwały. Im większe zranienie tym trudniej wybaczyć, tym dłużej to trwa. Ale dopóki nie wybaczymy, robimy sobie krzywdę. Ja tak rozumiem wybaczenie. Wybaczenia nie nalezy mylić z zapomnieniem lub zdjęciem odpowiedzialności za uczynione zło. Wybaczenie to jest moje wewnętrzne emocjonalne odcięcie się i pogodzenie z przeszłością. Czy ja moge powiedzieć o sobie, ze juz wszystkim wybaczyłam? Niestety, jeszcze nie całkowicie, ale jestem juz na tyle świadoma, ze wiem komu i co chcę wybaczyć, od kogo i dlaczego odciąć się emocjonalnie, i nie czuć z powodu tych osób złych emocji. Wiem, że czas mi w tym pomoże.
Zgadzam się z Veną - to co kiedyś poczułam - przestałam się czuć ofiarą . A wybaczanie ? Przestałam się nad tym zastanawiać . Widzę że moja postawa zmieniła wiele - nie wpadam jak po ogień z zarzutami i żalami. Rozmawiam z nią jak dorosła kobieta - o wszystkim. Pomału , i ona się otworzyła. I popłynęły i słowa i łzy . I dobrze. Lubię dzisiaj z nią posiedzieć i pogadać o wszystkim . Mało kto mnie rozumie z otoczenia :)) Gorzej z tatusiem. Tu już nie mam takich uczuć . Ale niech mu nie będzie łatwo żyć dalej - nie kocham, nie wybaczę ale i przestałam nienawidzieć. Czuję tylko obojętność.
Zgadzam sie z Toba Veno. Wybaczanie jest oznaka sily, checia porzucenia roli ofiary i przyjecie odpowiedzialnosci za wlasne zycie. Jest zrozumieniem i akceptacja przeszlosci. Jest wyzbyciem sie checi odwetu (co jest moim zdaniem jednym z trudniejszych zadan). Nie jest ono akceptacja zla. Nie jest zadnym "darem" dla oprawcy. Jest darem dla nas samych. Jest darem spokoju(o Boze,zaraz zostane swieta:))
:) ja sama już nie wiem co myśleć o wybaczaniu. gdyby tak nagle mój ojciec sobie przypomniał i chciał np porozmawiać to oczywiście wysłucham ( nawet idiotów trzeba wysłuchać ) ale nic więcej - niech każdy żyje swoim życiem - jak dotychczas. Gdyby poprosił jednak o wybaczenie - w co wątpię - to musiałabym się zastanowić. Z drugiej strony bardzo mi się nie podoba nauka księdza proboszcza o wybaczaniu. Kłóci mi się wszystko i czuję opory i już. Muszę przetłamisić jeszcze..
Wiesz co milko? tak sie zastanawiam nad ta obojetnoscia. Roznego sa rodzaju "wykroczenia".Zbrodnia zbrodni nierowna. Ja mialam do przerobienia temat z moim ojcem.Nienawidzilam go iles tam lat. Mysle, ze mu wybaczylam. Co do niego teraz czuje? Wlasnie obojetnosc. Nie lubie go ale nie zycze mu zle, nie zycze mu cierpien. Mam do niego chlodny stosunek. Akceptuje fakt ze jest moim ojcem ale nic poza tym.
Wybaczanie nie ma nic wspolnego z proboszczem, Bogiem, religia. To jest wybor i stan umyslu. Czuje sie lzejsza, nie boli. On dalej nic nie rozumie albo nie chce zrozumiec ale mnie to malo juz obchodzi.
Często, mówiąc "wybaczanie" przychodzi nam na mysl, wybaczanie z nauki "księdza proboszcza", gdzie w domyśle zaraz pojawia się "nadstaw drugi policzek". Nie, to nie to. Nic nie nadstawiaj, zrób co uważasz za dobre dla Ciebie, zechcesz dać szansę to dasz, nie to nie, nie musisz się do niczego zmuszać, ale nie nieś w sercu nienawiści, nie szukaj zemsty. Wkładanie energii w nienawiść, zemstę, złośliwości, to tylko nieekonomiczna strata czasu, mozna go poświęcić na zupełnie inne, o wiele bardziej satysfakcjonujące zajęcia.
Tak, masz rację, wolność. Wolność, lekkość, niezależność emocjonalna, spokój ducha. Powiedziałabym nawet nietykalność, bo cóż może mi zrobić ktoś, od kogo umiem się odciąć emocjonalnie?
"KULOODPORNE" :))) Emocjonalnie kuloodporne. Po przejściu długiej drogi do siebie stajesz się nieprzemakalna, kuloodporna, idiotoodporna:))). To jest wolność, bez wątpienia. Wolność jest w nas. Odnalazłyśmy:)))
Mnie mądrość oto taka zatruła życie na długo : "Nie ta matka która urodziła tylko ta która wychowała." Nie wolno narzucać uczuć nikomu , tym bardziej dziecku które kocha i chce kochać.
Moja mama dzisiaj poprosiła mnie o pomoc. Powiedziała, ze rozpoczęła terapie i poprosiła i wsparcie. Dzisiaj odbyła się pierwsza w naszym życiu szczera rozmowa, podczas której bez strachu mogłam powiedzieć co czuje, jak mnie rani i jakiej miłości od niej oczekuję. Ona też powiedziała co ją boli i co czuje. Szkoda mi, ze tak późno do tego doszło. Wiem jedno, jest strasznie nieszczęśliwa. Trzymam za nią kciuki, żeby wytrwała!
Katalina, no nie wiem. To trudne i niepopularne nie kochać matki. A nie może być tak, że właśnie dlatego, żeby kochać siebie to nie można kochać matki? Czesto matki wyrządzają krzywdę swoim dziecim, że one muszą i całe życie pracowac nad tym, żeby własnie siebie pokochać.
OdpowiedzUsuńJulka
Dzięki Katalino i za takie tematy - nawet po to by "zanurzyć się w spokoju" i przemyśleć parę spraw. Dowiedziałam się niedawno że moja mama była bardzo niechcianym dzieckiem i niekochaną siostrą....długo i dużo teraz rozmawiamy choć i ja miałam mnóstwo żalu złości i pretensji. Nigdy na nic nie jest za późno :))kocham Cię mamo.
OdpowiedzUsuńOjcowie, matki, nauczycielki, źli "wujkowie", koledzy z podwórka.... Wszyscy są winni naszych niedoskonałości? A my?Nie mamy żadnej siły aby BYĆ? Żadnej własnej inwencji? Coś nam dała... Szansę? Na BYĆ? Nie od niej zależy jak ją wykorzystasz, to Twoja rola. Jeśli nie umiesz - nie obwiniaj jej.
OdpowiedzUsuńZrzucanie odpowiedzialności na innych za własne niedoskonałości. Tak się nie robi.
Ja kocham swoje dzieci tak jak umiem. I pewnie nie raz popełniłam błąd, skrzywdziłam. Nie, żebym chciała. Myślałam, że robię dobrze, a to było moje dobrze - ich dobrze było inne. Staram się - one to wiedzą. Ale nie jest tak, że nie robię błędów, a ich to nie boli. Czy nie będą kochały siebie bo ja byłam taką matką jaką umiałam być? I powiedzą - miałem fatalną matkę - dlatego sobie nie radzę? Niekoniecznie. Mam nadzieję, że niekoniecznie.
Pomijam patologię, bo, niestety, istnieje. Dzieci NAWET wypadają z kocyków. Ale to jest chore - bardzo chore. Nie umiem sobie tego wyobrazić.
Widzę że nie jest tak jak mi się wydawało - w głębi duszy ją nawet podziwiam za wiele rzeczy. Ale błędem było brak rozmowy POTEM . Najważniejsze że teraz możemy i korzystamy z szansy . Ja , Ty , i inni .
OdpowiedzUsuńJa już nie... Moja szansa... umarła.
OdpowiedzUsuńA może by uznać, że matka TEŻ człowiek a nie granitowy pomnik?
OdpowiedzUsuńUczył Was ktoś w szkole jak być PERFEKCYJNĄ matką? bo mnie nie...
Dlatego nie powielam błędów matki, które mi onegdaj dokopały, mam ich ostrą świadomość - robię za to swoje WŁASNE, można by rzec autorskie (tych nie potrafię wyłapać "zawczasu").
NIEUMIEJĘTNOŚĆ rozmowy też z CZEGOŚ wynika...
Może zamiast CZEKAĆ warto zainicjować? Zasypywać doły? Budować mosty?
Duże dziewczynki już jesteśmy - wiele w naszych rękach - zanim będzie za późno :)(w piątek mam pogrzeb ciotki, (stąd ten minorowy nastrój - wybaczcie) dla jej córki, mojej kuzynki, już za późno)
Udanego dnia miłe panie :)))
Pozdrawiam. Gall...anonim
To mój "nieulubiony" temat.Pewnie dlatego, że trzeba go przerobić a ja jeszcze nie wylizałam ran po psychofagu i zwyczajnie nie mam siły. Może więc spojrzę na to z innej strony. Skoro są mężczyźni i kobiety o cechach psychofaga, to przecież Ci sami ludzie są jednocześnie matkami i ojcami.Nie mam obowiązku kochać psychofaga, bo jest moim mężem i tak samo nie mam obowiązku kochać matki, skoro psychoważy na całego do dziś dnia, starając się wciągnąc w te swoje kombinacje nawet moją córkę. Jakiś czas temu oddzieliłam dzieciństwo (nie było lekkie)i kilka razy próbowałam nawiązać cywilizowany kontakt z matką, chciałam ją kochać ale ona zwyczajnie się do tego nie nadaje i nie zasługuje, jest psychofagiem najwyższych lotów. Nawet jak o niej teraz myślę to mam identyczne objawy fizyczne jak w relacjach z byłym, ścisk w żołądku, klucha w gardle, suchość w ustach. Zazdroszczę tym co mają normalnych rodziców i mogą zgodnie z prawdą powiedzieć, że kochają swoją matkę. Kajka
OdpowiedzUsuńKajka - nawet jeżeli nie kochasz matki, jakieś uczucia względem niej żywisz. Chyba trzeba będzie w końcu, kiedyś, dla własnego oczyszczenia je nazwać? Gall...anonim
OdpowiedzUsuńDoskonale znam swoje uczucia względem matki,(zwyczajnie jej nienawidzę w pełnym tego słowa znaczeniu, czuję się skrzywdzona i krzywdzona przez nią nadal) nie chciałam ich tu przytaczać, bo wiele razy spotkałam się z informacją zwrotną...w stylu...jak możesz...to twoja matka, urodziła cię itp.......staraj się, próbuj, walcz, wybaczaj itp. Jakoś ludziom trudno zaakceptowac, że matka też może być potworem, łatwiej czepiać się już dorosłego dziecka niż matki staruszki, prawda jest tu nieistotna, wazniejsze są stereotypy. Cóz też jestem matką, znam obie strony medalu i mam cudowne uczucie jak słyszę, że moje dziecko jest ze mną szczęśliwe, że nie sprawiam jej bólu, że ma we mnie oparcie. Ja tego nie miałam. Kajka
UsuńPs. W wątku "Znów dół? - uzupełnienie" Vena opublikowała całą gamę możliwych uczuć - może skorzystaj...
OdpowiedzUsuńJa poszłam w temat bez filozofii , jungów i freudów. Normalnie , za sercem. Tak czuję , choć wg społeczeństwa powinnam wypominać lub zastanawiać się nad wybaczaniem lub nawet nad nie akceptacją np. Widzę że jest poprawa i jest lepiej - a to ogromnie dla mnie ważne i jednak się cieszę z tego . A był czas że nienawidziłam. uff , trudno się pisze o takich uczuciach.
OdpowiedzUsuńA ja rozumiem Kajkę, bo jestem w podobnej sytuacji. Nie mogę powiedzieć, że jej nienawidzę, ale też nie mogę powiedzieć, że ją kocham.
OdpowiedzUsuńZwiązek jest związkiem, czy to z partnerem, czy z rodzicem, czy dzieckiem. Wiadomo, ze elementy relacji są nieco odmienne, ale zasady relacji pozostają bez zmian. Kierujemy się w niej tymi samymi wartościami, jak szacunek, szczerość, zaufanie, etc.
Jeśli w relacji wartości są zachwiane to nie jest ona zdrowa. Niestety i tak bywa w relacji z rodzicem i tak jest własnie w mojej relacji z matką. Odnajduję w niej wiele elementów toksycznego związku, manipulacje, kłamstwa. Myślę, że to własnie te doświadczenia spowodowały, że jestem podatna na psychofagów. Jednak nie katuję się myślami, że to jej wina, że powinna inaczej. Zaakceptowałam ją taką jaka jest i moim celem jest teraz nie ulegać manipulacjom i nie wdawać się dalej w toksyczną zależność z nią. Nie zrywam też kontaktów, ona pozostaje moją matką, tylko już na innych zasadach.
Jedną z definicji miłości jest "akceptacja". Może zatem ją kocham, bo ją akceptuję? Bo akceptuję to co nas łączy i jej niedoskonałości, również i to, że ona nie chce zmian. Mam do niej żal, ale jej wybaczam, choćby z tego powodu, że to co było już się stało i nie jestem w stanie tego zmienić. Jej zmieniać tez już nie chcę, chcę zmienić siebie.
A więc ani kocham, ani nienawidzę. Akceptuję.
Nie wiem jak to jest nie kochać matki. Moja matka była bardzo dobra, bardzo kochana i bardzo kochająca... kochająca za bardzo i uległa. Nie wiem jak by to było, gdyby mój ojciec był psychofagiem, na szczęście nie był i nie musiała walczyć o swoje dzieci. Mama nie żyje od kilku lat. Nie zdążyłam jej powiedzieć wielu rzeczy, nawet nie pomyślałam by jej to powiedzieć, a dziś juz jest za późno. Jedną z tych rzeczy, najważniejszą, jest: Dziękuję Ci Mamo, za dar życia.
OdpowiedzUsuńCo do nienawiści. Nienawiść szkodzi najbardziej temu, który nienawidzi. Nie ważne czy chodzi o psychofaga, matkę, ojca, czy kogokolwiek innego. Doszłam juz do tego etapu, że nie pozwolę sobie na nienawiść, bo to jest uczucie, ktore niszczy, drąży, powoduje destrukcję, a ja już za bardzo kocham siebie, aby dopuścić aby takie uczucie mnie zżerało.
Jeszcze jedna kwestia. KONIECZNIE trzeba przerobić temat rodziców, a takze kazdej osoby, ktora nas skrzywdziła w przeszłości. Zrozumieć, pogodzić się z ich błędami, niedoskonałościami a nawet nikczemnymi postępkami. Dopóki nie jesteśmy pogodzone, dopóty tkwi w nas cierń jątrzący ranę. A że każdą ranę należy oczyścić - to już wiemy.
PS. "Pogodzone" nie znaczy pogodzone z tymi osobami, znaczy pogodzone ze sobą i swoją przeszłością. Trzeba się pogodzić dla własnego dobra. To nie jest łatwe i ja nie mówię, że juz na dobrze pogodzilam sie z wszystkim co mnie spotkalo, ale bardzo się o to staram, nie pielęgnuję zlości i nienawiści. Może jest mi łatwiej, bo te uczucia nie dotycza moich rodziców. Jednak myslę, że w przypadku rodziców tez należałoby dążyć do pogodzenia się z taką a nie inną przeszłością, tej już nic nie zmieni.
OdpowiedzUsuńTak Veno, zgadzam się z Tobą. Stąd od 8 miesięcy pracuję nad tym podczas terapii dla DDA.
OdpowiedzUsuńPielegnowanie nienawisci jest jak picie trucizny, oczekujac, ze inna osoba sie nia zatruje. Mysle, ze wybaczanie jest procesem dlugotrwalym, ale pozwala nam sie emocjonalnie odciac od krzywd przeszlosci. Nie sadze, ze mozemy byc naprawde szczesliwymi i czerpac radosc z zycia jesli przepelnia nas nienawisc lub uraza do drugiej ososby. Od rodzicow oczekujemy , ze beda nas kochac a nie krzywdzic, jednakze rodzice sa ludzmi, ktorzy sami czesto maja nieprzepracowane dziecinstwa i brakuje im dobrych wzorcow. Powielaja pozniej bledy swoich rodzicow na swoich wlasnych dzieciach robiac im krzywde. Najwazniejsze jest to zeby ten lancuch przeciac a do tego potrzebne nam jest swiadomosc, zrozumienie i akceptacja przeszlosci. Inaczej przez cale zycie bedziemy dzwigac na swoich barkach ciezar doznanych przez nas krzywd i nigdy nie rozwiniemy skrzydel. Nie musimy lubic swojego rodzica ale waznym jest zeby go nie nienawidzic bo sami robimy sobie ta nienawiscia krzywde. A my chcemy siebie kochac, nie ranic.
OdpowiedzUsuńDlaczego wobec tego (że niektórzy MUSZĄ rodziców - matki darzyć nienawiścią, z powodu "zasług" rzeczonych rodzicieli) - nie pójść dalej drogą jak najbardziej konsekwentną?
OdpowiedzUsuńSkoro ( z trudem, bólem i walecznością) odcinamy się od toksycznych partnerów, dlaczego nie odetniemy się równie zdecydowanie od toksycznych rodziców?
Jeśli nie jesteśmy w stanie wybaczyć, zapomnieć, pogodzić się, to dlaczego trwamy w biernej akceptacji? Jaki jest powód?
Mało, że trwamy - często korzystamy (jeśli nie wykorzystujemy w ramach "samosądnie" zaaplikowanego zadośćuczynienia za nieudane dzieciństwo) z ich pomocy tak fizycznej (opieka nad dzieckiem (ćmi), pomoc w ogarnięciu domowej logistyki - gotowanie, prasowanie, ogródek, drobne naprawy) jak i finansowej.
Uczciwie byłoby zrobić tak jak z "nieudanym" partnerem - odciąć wszystkie sznurki. A, na ogół, jest tak - mama była bardzo niedobra dla mnie więc teraz ja mogę traktować ją tak jak zechcę. I mogę w nosie mieć wszystkie zasady - ona nie przejmowała się mną, ja nie będę zaprzątać sobie głowy nią. A jak potrzebuję to MUSI mi pomóc - również dlatego, że zawsze miała mnie gdzieś. Ma być tak jak ja chcę. Czy to nie jest powielanie pewnych mechanizmów? Czy można traktować kogoś w sposób, który zdecydowanie odrzucamy jeśli skierowany jest do nas?
Uczciwe byłoby w takim wypadku zakończenie toksycznego związku i odcięcie się od takiego rodzica. CAŁKOWITE, a nie jak mi pasuje i jak mi wygodnie. Takie trwanie wygląda jak wykorzystywanie - niestety.
Skoro trwasz w takim chorym niereformowalnym układzie na co liczysz? Na co czekasz? Co może się zmienić? NIC... A Ty trwasz... Dlaczego?
Dobrze by było, pomyśleć może, jaki komunikat przekazuje się własnemu potomstwu?
OdpowiedzUsuńBo dzieci są bystre. I może je wprowadzać w konsternację fakt, że "moja mama nie kocha mamy" a niekoniecznie zdobędą się na odwagę by o tym rozmawiać, jeśli wyczują nienawiść. Szczególnie jeśli temu towarzyszy obłuda typu celebrowanie świąt, dzielenie się opłatkiem itp.
Nie wszystkie staruszki są słodkie i biedne, wcale nie trzeba wszystkich kochać ale to nas nie upoważnia do patrzenia tylko na czubek własnego nosa. Czy zapiekanie się w nienawiści przyniosło kiedyś coś dobrego? Wojny, rasizm, dyskryminacja, agresja...
Może warto świadomie przekuć nienawiść w coś mniej szkodliwego jak choćby obojętność. Pozbyć się tego ciężaru...
Gall...anonim
Dobrze również by było zastanowić się czy moje dzieci "akceptują" tylko mnie jako matkę czy fam, że owszem, że kochają, że rozumiemy się na tyle na ile pozwala to nie krzywdzić się wzajemnie.
OdpowiedzUsuńAle co czują one?
A ja je kocham, chciałabym dla nich "wszystkiego najlepszego". Ale czy mi to wychodzi? Czy one tak rozumieją moje postępowanie?
Dot, wspomniałaś o wybaczaniu. Co myślimy mając na myśli wybaczanie?
OdpowiedzUsuńCo się dzieje gdy ktoś mnie skrzywdził, a ja nie wybaczam. Nie wybaczam, bo nadal chcę się nad sobą użalać, pozostawać w swej roli ofiary, pławić się w tym poczuciu skrzywdzenia i móc nienawidzić swojego krzywdziciela, móc mieć do niego żal i pretensje. Czy to jest dla mnie dobre być wciąż w tej roli ofiary i móc nienawidzić? Oczywiście, że nie.
Co się dzieje, gdy wybaczam. Wychodzę z roli ofiary, odcinam sznurki złych emocji od osoby, która mnie zraniła i czuję ulgę. Nie obciąża mnie ani syndrom ofiary, ani złe emocje.
Wybaczenie nie ma nic wspólnego z osobą, której dotyczy. Wybaczenie odbywa się we mnie. Ode mnie tez zależy co dalej, czy będę próbować poukładać na nowo relacje z tą osobą, czy odetnę się całkowicie. Co zrobię zalezy od wielu czynników, każda sytuacja jest inna i nie mozna niczego porównywać. Zaznane krzywdy są różne, rózni ludzie nam je uczynili, z różnych pobudek i powodów. To juz są nasze wybory z kim chcemy spróbować jeszcze raz ułozyć swoje relacje, a z kim absolutnie nie, bo całkowicie stracilismy zaufanie, bo zrobili coś zupełnie przez nas nieakceptowalnego .
Tak jak pisze Dot, wybaczenie to proces długotrwały. Im większe zranienie tym trudniej wybaczyć, tym dłużej to trwa. Ale dopóki nie wybaczymy, robimy sobie krzywdę.
Ja tak rozumiem wybaczenie. Wybaczenia nie nalezy mylić z zapomnieniem lub zdjęciem odpowiedzialności za uczynione zło. Wybaczenie to jest moje wewnętrzne emocjonalne odcięcie się i pogodzenie z przeszłością.
Czy ja moge powiedzieć o sobie, ze juz wszystkim wybaczyłam? Niestety, jeszcze nie całkowicie, ale jestem juz na tyle świadoma, ze wiem komu i co chcę wybaczyć, od kogo i dlaczego odciąć się emocjonalnie, i nie czuć z powodu tych osób złych emocji. Wiem, że czas mi w tym pomoże.
Zgadzam się z Veną - to co kiedyś poczułam - przestałam się czuć ofiarą . A wybaczanie ? Przestałam się nad tym zastanawiać . Widzę że moja postawa zmieniła wiele - nie wpadam jak po ogień z zarzutami i żalami. Rozmawiam z nią jak dorosła kobieta - o wszystkim. Pomału , i ona się otworzyła. I popłynęły i słowa i łzy . I dobrze. Lubię dzisiaj z nią posiedzieć i pogadać o wszystkim . Mało kto mnie rozumie z otoczenia :))
OdpowiedzUsuńGorzej z tatusiem. Tu już nie mam takich uczuć . Ale niech mu nie będzie łatwo żyć dalej - nie kocham, nie wybaczę ale i przestałam nienawidzieć. Czuję tylko obojętność.
Zgadzam sie z Toba Veno. Wybaczanie jest oznaka sily, checia porzucenia roli ofiary i przyjecie odpowiedzialnosci za wlasne zycie. Jest zrozumieniem i akceptacja przeszlosci. Jest wyzbyciem sie checi odwetu (co jest moim zdaniem jednym z trudniejszych zadan). Nie jest ono akceptacja zla. Nie jest zadnym "darem" dla oprawcy. Jest darem dla nas samych. Jest darem spokoju(o Boze,zaraz zostane swieta:))
OdpowiedzUsuń:) ja sama już nie wiem co myśleć o wybaczaniu.
OdpowiedzUsuńgdyby tak nagle mój ojciec sobie przypomniał i chciał np porozmawiać to oczywiście wysłucham ( nawet idiotów trzeba wysłuchać ) ale nic więcej - niech każdy żyje swoim życiem - jak dotychczas. Gdyby poprosił jednak o wybaczenie - w co wątpię - to musiałabym się zastanowić. Z drugiej strony bardzo mi się nie podoba nauka księdza proboszcza o wybaczaniu. Kłóci mi się wszystko i czuję opory i już. Muszę przetłamisić jeszcze..
Wiesz co milko? tak sie zastanawiam nad ta obojetnoscia. Roznego sa rodzaju "wykroczenia".Zbrodnia zbrodni nierowna. Ja mialam do przerobienia temat z moim ojcem.Nienawidzilam go iles tam lat. Mysle, ze mu wybaczylam. Co do niego teraz czuje? Wlasnie obojetnosc. Nie lubie go ale nie zycze mu zle, nie zycze mu cierpien. Mam do niego chlodny stosunek. Akceptuje fakt ze jest moim ojcem ale nic poza tym.
OdpowiedzUsuńDokładnie. I każdy ma prawo. Czy ja mu życzę źle ? Nie wiem - jak napisałam , jest mi to człowiek obojętny dzisiaj.
OdpowiedzUsuńWybaczanie nie ma nic wspolnego z proboszczem, Bogiem, religia. To jest wybor i stan umyslu. Czuje sie lzejsza, nie boli. On dalej nic nie rozumie albo nie chce zrozumiec ale mnie to malo juz obchodzi.
OdpowiedzUsuńCzęsto, mówiąc "wybaczanie" przychodzi nam na mysl, wybaczanie z nauki "księdza proboszcza", gdzie w domyśle zaraz pojawia się "nadstaw drugi policzek".
OdpowiedzUsuńNie, to nie to. Nic nie nadstawiaj, zrób co uważasz za dobre dla Ciebie, zechcesz dać szansę to dasz, nie to nie, nie musisz się do niczego zmuszać, ale nie nieś w sercu nienawiści, nie szukaj zemsty. Wkładanie energii w nienawiść, zemstę, złośliwości, to tylko nieekonomiczna strata czasu, mozna go poświęcić na zupełnie inne, o wiele bardziej satysfakcjonujące zajęcia.
Wiesz co Veno? Przychodzi mi jeszcze jedno do glowy. Wybaczenie to wolnosc. Wolnosc od zadanego bolu. Ja tak to czuje.
OdpowiedzUsuńTak, masz rację, wolność.
OdpowiedzUsuńWolność, lekkość, niezależność emocjonalna, spokój ducha. Powiedziałabym nawet nietykalność, bo cóż może mi zrobić ktoś, od kogo umiem się odciąć emocjonalnie?
"KULOODPORNE" :))) Emocjonalnie kuloodporne. Po przejściu długiej drogi do siebie stajesz się nieprzemakalna, kuloodporna, idiotoodporna:))). To jest wolność, bez wątpienia. Wolność jest w nas. Odnalazłyśmy:)))
OdpowiedzUsuń"Czy chcesz być szczęśliwym przez chwilę?
OdpowiedzUsuńZemścij się.
Czy chcesz być szczęśliwym zawsze?
Przebacz."
Henri Lacordaire
SAMO SEDNO - takie proste a takie treściwe :)
UsuńMnie mądrość oto taka zatruła życie na długo : "Nie ta matka która urodziła tylko ta która wychowała."
OdpowiedzUsuńNie wolno narzucać uczuć nikomu , tym bardziej dziecku które kocha i chce kochać.
Moja mama dzisiaj poprosiła mnie o pomoc. Powiedziała, ze rozpoczęła terapie i poprosiła i wsparcie. Dzisiaj odbyła się pierwsza w naszym życiu szczera rozmowa, podczas której bez strachu mogłam powiedzieć co czuje, jak mnie rani i jakiej miłości od niej oczekuję. Ona też powiedziała co ją boli i co czuje. Szkoda mi, ze tak późno do tego doszło. Wiem jedno, jest strasznie nieszczęśliwa. Trzymam za nią kciuki, żeby wytrwała!
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńWszystkim dzieciom życzę:
"Matka nie musi nic rozumieć - tylko kochać i wspierać.
I oczywiście odczuwać dumę"
Paulo Coelho "Czarownica z Portobello"