UWAGA. BLOG ZAWIERA TREŚCI PRZEZNACZONE DLA OSÓB, KTÓRE UKOŃCZYŁY 18 LAT.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

DROGA DO SIEBIE #7

(Wszystkie rozdziały czytaj w zakładce Droga do siebie)

 Moi mężczyźni czyli jak wyłuskać wybrakowany egzemplarz z tłumu.
 
Moi mężczyźni. Jeszcze nie tak dawno myślałam, że napiszę o nich książkę, coś zupełnie innego niż piszę teraz. Taką romantyczną, o Wielkich Miłościach, o historiach z różnymi zwrotami akcji, z uniesieniami, wzlotami i upadkami. Może to nawet byłoby ciekawe dla czynnych i nieświadomych swego uzależnienia KKZB, taki pamiętnik ich „siostry”, może by się wzruszały moimi wzruszeniami i razem ze mną przeżywały moje udręki, rozczarowania i horrory. Oraz iluzje, iluzje, iluzje.

Dziś nie umiałabym już takiej książki napisać, zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć na te związki, na tych mężczyzn, a przede wszystkim na siebie. Dziś nawet mi się nie chce zajmować tymi facetami. Byli w centrum mojego życia, a teraz? Może niektórzy z nich, gdyby przeczytali te słowa byliby zawiedzeni lub zdziwieni faktem, że nie chce mi się o nich pisać i rozwodzić nad nimi – przecież swego czasu byli NAJWAŻNIEJSI. Tak. BYLI. Byli i już nie są. Teraz najważniejsza dla siebie jestem JA. Dlatego nie będę szczegółowo opisywać moich kolejnych NAJWAŻNIEJSZYCH. Wyjątkowych i jedynych. Wspaniałych. Tak, tak – tak o nich myślałam. A oni faktycznie byli wspaniali, najwspanialsi dla siebie samych. Ja dla nich nie byłam ważna. W każdym razie nie na tyle by starać się o mnie, by uznać mnie za kogoś choć w połowie tak ważnego jak oni byli dla mnie. Nie mogę jednak ich pominąć całkowicie, bo to przecież w relacjach z nimi objawiło się moje uzależnienie, a cały proces „drogi do siebie” dotyczy mojego wychodzenia ze schematu nieszczęśliwych i toksycznych związków.
Byłam w kilku związkach, najdłuższy z nich trwał 24 lata, inne rok lub kilka lat. W żadnym z nich nie udało się stworzyć na dłuższą metę partnerskich, szczerych, dobrych i trwałych relacji opartych na zaufaniu, wzajemności, współmierności i szacunku i monogamii.
Kim byli ci mężczyźni? Co w nich mnie pociągało? Kto się mną interesował i kogo ja wybierałam? Tytuł rozdziału jest trochę mylący, ponieważ nie dam recepty jak rozpoznać w tłumie, który facet ma jaki defekt, bo tego nigdy nie umiałam. U mnie działało to tak, że gdy kogoś wybrałam, to prędzej czy później okazywało się, że facet, oprócz tych zalet, które dostrzegałam, ma w pakiecie coś nie do zaakceptowania. Taki miałam wbudowany radar. A może właśnie brak radaru, który by mnie ostrzegał.
Mam za sobą prawie 20-letnie małżeństwo z alkoholikiem. Zajrzyj na wątek Kataliny – ja to wszystko też znam. Znam ciągłe oczekiwanie na powrót, wiem co to upokorzenie, wstyd, poczucie porażki i bezradność. Znam smutek i rozgoryczenie. Tkwiąc w tym małżeństwie czułam jakby jakiś ciężar leżał mi na klatce piersiowej, a do nóg jakbym miała przytroczony kamień. Czułam to fizycznie, czasami trudno było mi oddychać i byłam wiecznie zmęczona i przygnębiona. Bardzo długo nie umiałam się od tego uwolnić. Decyzja o odejściu dojrzewała we mnie kilka długich lat. Emocjonalnie odeszłam od męża już dawno. Potem odmówiłam łoża, ale wciąż przy nim trwałam. Co mnie trzymało? To, że ślubowałam? Brak odwagi? Dziś myślę, że brak miłości i szacunku do siebie.
Wtedy poznałam ZU. Miał być tylko wirtualną odskocznią, stał się przyjacielem, a potem kochankiem. Oczywiście zakochałam się i pokochałam szczerze. I niech posypią się gromy -  ZU był żonaty. Sytuacja moralnie nieakceptowalna, to pewnie za nią los zgotował mi to, co stało się później, ale wtedy ZU był moim ratunkiem, dał mi impuls, który obudził we mnie chęć do życia i siłę do zmiany i wyrwania się z toksycznego małżeństwa.
W tym czasie sytuacja w domu zaczęła się coraz bardziej pogarszać. Moment decydujący nastąpił wtedy, gdy moja nastoletnia córka zaczęła otwarcie przeciwstawiać się ojcu, dochodziło między nimi do awantur. Pamiętam ten dzień, kiedy wybuchła kolejna awantura, kłócili się bardziej zażarcie i krzyczeli głośniej niż zwykle, a mój młodszy syn siedział na swoim tapczaniku, wziął się za głowę i powiedział: „Ja już tego nie wytrzymam, ja się zabiję.” Gdy dziś o tym piszę, to mi wstyd, że pozwoliłam na taką sytuację, byłam bierna i bezradna, gdy moje dzieci cierpiały - córka walczy z pijanym ojcem, syn się boi - a ja ich z tego miejsca nie zabieram! Ja, dorosła kobieta, matka! Niewybaczalne! To było moje dno. Kropla, która przepełniła czarę. Napisałam pozew o rozwód i wyprowadziłam się z dziećmi na stancję. Nie odchodziłam do ZU, odchodziłam od męża. Niedługo po moim rozwodzie ZU przestał się ze mną spotykać.
Zostałam sama. SAMA!? Tak nie może być! KLINA!
Jednym z błędów popełnianych przeze mnie za każdym razem, było przechodzenie „z rąk do rąk”. Nie dawałam sobie czasu na pobycie ze sobą, na ochłonięcie po jednej relacji zanim weszłam w następną. Nie dopuszczałam do samotności, klin musiał się znaleźć natychmiast i się znajdował. Byłam jak alkoholik, który nie dopuszcza do kaca. Normalnie powinno to wyglądać tak, że jest czas pożegnania, czas rozstania, czas żałoby, czas akceptacji i dopiero czas nawiązywania nowej znajomości, poznawania, zakochania, wejścia w nową relację. U mnie te czasy się mieszały, wiele z tych etapów wręcz pomijałam. Przenosiłam emocje z jednego partnera na następnego i tak stało się i tym razem. Bardzo szybko się pocieszyłam. Jednak okazało się, że to nie jest to. Facet nie dostarczał mi dostatecznej ilości adrenaliny, był nudny jak flaki z olejem, płytki i do tego beznadziejny w łóżku. Temu gniotowi nie udało mi się nadać rangi choć dzielnie próbowałam przez cały rok. Po roku bez większego żalu rozstałam się z nim i już następnego dnia zaczęłam rozglądać się za kolejnym klinem. Jak jakaś ćma bez zastanowienia się nad sobą, bez wyciagnięcia wniosków z dotychczasowych doświadczeń, z następujących po sobie nieudanych i dziwnych związków, znów leciałam w kolejne ramiona. Tak bardzo chciałam kochać i być kochana, w końcu naprawdę kochana.
Znów bardzo szybko znalazłam kolejnego „dostawcę” motyli. Byłam zauroczona. To ON! Całe życie na Ciebie czekałam! Zgłupiałam ze szczęścia. Nareszcie! To będzie mój ostatni związek, ten prawdziwy, ten najważniejszy! Tak właśnie myślałam. Pokładałam w nim wielkie nadzieje, tak bardzo chciałam, żeby mi się w końcu udało, tak bardzo się starałam. Nie wiedziałam, nie chciałam wiedzieć, nie chciałam dopuścić do świadomości, że tylko mnie na tym zależy, a mężczyzna, którego obdarzyłam tą swoją IDEALNĄ MIŁOŚCIĄ jak zwykle szczerą i oddaną, to egoista, łajdak, tchórz i zdrajca, człowiek pozbawiony głębszych uczuć i przyzwoitości. Nie chce mi się zastanawiać, czy był to zwykły kurewicz czy kliniczny przypadek jakiegoś zaburzenia osobowości. Dla mnie to właściwie bez większego znaczenia, bo efekt ten sam – ja wniosłam do związku dobro, miłość, szacunek, bezinteresowność i dobre intencje, on odpłacił mi kłamstwem i zdradą. Konfrontacja mojej imaginacji o odnalezieniu mężczyzny mojego życia z rzeczywistością była jak zderzenie z TIRem. Jedna wielka masakra. I jedna wielka pomyłka. On nie zasługuje na to bym więcej o nim pisała. Nie jest wart moich myśli i słów. Wspominam o nim tylko po to, by pokazać, że traumatyczne rozstanie, które rozwala człowieka na miliony kawałeczków, można przeżyć, można po nim powstać i co najważniejsze, można przekuć w swój osobisty rozwój i wzrost.
Ciągle jest mi wstyd, że musiałam zaliczyć cały przekrój psychofagów, aby dotarło do mnie, że to we mnie jest coś nie tak, co sprawiało, że przyciągałam same wadliwe egzemplarze. Wyłuskiwałam je bezbłędnie z tłumu, nadawałam im rangę i pozwalałam w szybkim czasie degradować siebie do podrzędnej pozycji lub od razu się na niej ustawiać. W moich związkach przede mną była wódka, żona lub inne kobiety. A dla mnie najważniejsi byli ONI, ważniejsi ode mnie. I ja na to się godziłam i pozwalałam latami. CAŁYMI LATAMI!
Uzmysłowienie sobie, że godzenie się na wciąż drugą pozycję jest oznaką braku miłości do siebie otworzyło mi oczy i nagle wszystko zobaczyłam z innej perspektywy – siebie, mężczyzn i miłość, która wcale nie musi „wszystkiego znosić”, bo gdy „znosi” to jest chora, a nie idealna.

Czy lista moich mężczyzn jest już zamknięta? Może tak, a może nie. Czas pokaże. Myślenie o tym nie jest moją obsesją. Tym razem nie szukam już klina. Już wiem, że potrafię żyć bez mężczyzny i to wcale nie gorzej. Powiem więcej – zdecydowanie lepiej niż to bywało z nieodpowiednimi mężczyznami. Jeśli spotkam kogoś odpowiedniego, to może spróbuję, jeśli nie, też będę szczęśliwa.

4 komentarze:

  1. Niemożliwym jest przewidzenie przyszłości. Jak różne zdarzenia, jak różni ludzie muszą spotkać nas w życiu, aby,aby odnaleźć drogę do siebie?
    Pozdrawiam serdecznie Veno, Nieznana mi Kobieto ;)))

    diamentowa:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówi się, że są zdarzenia po których już nic nie jest takie samo....

      Gdy człowiek rozleci się na te miliony kawałeczków, a potem buduje siebie od nowa, to może się zdarzyć, że staje się inną osobą :) Może dlatego mnie nie poznajesz :)

      Pozdrawiam również :)

      Usuń
  2. ...i gdy będzie miał trzy cechy podobne do "byłego",natychmiast -decyzja na "Nie"(podpwiada znajoma psycholożka,sobie też).Pamietajmy ;nawyki wracają,trzeba być uważną?Przyglądać się sobie!!!
    Pozdrawiam ciepło z akcentem Swiątecznym:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za ostrzeżenie :) Przyglądam się i nie chcę swoich starych nawyków :)

      Pozdrawiam wiosennie :)

      Usuń